Dzisiejszy patron przebył długą drogę, zanim trafił do liturgicznego kalendarza.
Dzisiejszy patron przebył długą drogę, zanim trafił do liturgicznego kalendarza. A w zasadzie to nawet dwie drogi. Pierwszą rozpoczął jeszcze za życia, gdy spotkał Jezusa i stał się jednym z jego 72 uczniów. Z imienia znamy go zaś dlatego, że to on właśnie - według Łukaszowej Ewangelii - idąc z Jerozolimy do Emaus, tak bardzo był zaprzątnięty swoim smutkiem i swoimi utraconymi nadziejami, że nie poznał Zmartwychwstałego Jezusa, który przyłączył się do niego w czasie podróży. Ba, nie poznał Go nawet wtedy, gdy ów zaczął Kleofasowi – bo takie imię nosi nasz dzisiejszy patron – tłumaczyć wszystko, co naprawdę zaszło na Golgocie. Szczęście, że oczy Kleofasa otworzyły się w czasie łamania chleba, bo byłby do końca życia rozpamiętywał swoją osobistą klęskę zamiast głosić Dobrą Nowinę. I zasadniczo w tym miejscu postać Kleofasa znika z kart Nowego Testamentu, a dalsza droga jego życiowej pielgrzymki pozostaje tajemnicą znaną tylko Bogu. Mija jednak 800 lat i Kleofas pojawia się ponownie, tym razem jako święty, którego odnajdujemy w "Martyrologium" pióra Adona, arcybiskupa z Vienne. Święty, bo jego życiowa droga może być dla nas równie pouczająca, co losy znacznie lepiej poznanych historycznie męczenników i wyznawców.