Myśl wyrachowana: Nie jest źle, gdy świadków Chrystusa nienawidzą. Gorzej, gdy ich nie widzą.
Niedawno ksiądz Bartosz Rajewski, proboszcz polskiej parafii w Londynie, wybrał się w koloratce na krakowski rynek. „Już po chwili, gdy znalazłem się na Rynku, usłyszałem młodych ludzi, którzy krzyczeli za mną »Pedofilu! Mendo!« itp. epitety” – napisał na Facebooku. Podobnie było w Łodzi. Tymczasem „w tym pogańskim i muzułmańskim Londynie nigdy nie spotkało mnie nic złego” – zauważył kapłan.
Myślę, że to wcale nie oznacza, iż w Londynie jest lepiej niż u nas. Jeśli duża część Polaków jest agresywnie nastawiona do księży i w ogóle do Kościoła, to znaczy, że Kościół jest dla nich ważny. Nie atakuje się czegoś, co nikogo nie obchodzi i jest ledwo zauważalne. W takim Londynie nikogo nie rusza widok księdza nawet w sutannie, bo tam dziwnie ubranych ludzi mają od metra i większość nie wie, co to za egzemplarz.
Jakiekolwiek są reakcje, pozytywne czy negatywne, to lepsze niż obojętność. Gdy to, kim jesteś i co robisz, nikogo ani grzeje, ani ziębi, wtedy jest naprawdę źle. Bo to znaczy, że jesteś ważny jak dziewiąty krajowy zjazd delegatów KOD. Przestajesz cokolwiek znaczyć. I wtedy masz spokój. Nie dostaniesz ani kwiatka, ani w gębę.
„My, Kościół” gęsto dostajemy teraz to drugie. Ale czy bez powodu? Czy fakty, jakie wyłoniły się zza wielkich słów i dymu kadzideł, nie mają prawa doprowadzać ludzi do szewskiej pasji? Widzą przecież, że niejeden z tych, za którymi szli, sam szedł, dosłownie, w diabły. Niejeden ukradł nienależny sobie szacunek społeczny, niejeden ciężko skrzywdził, a wielu kłamało i manipulowało.
Te bluzgi, których muszą wysłuchiwać duchowni, są w istocie dramatycznym krzykiem: „Czemu wy nie jesteście tym, czym macie być? Dlaczego nie widać u was tej mocy Bożej, o której trąbicie? Czemu celebrujecie siebie bardziej niż Eucharystię?”.
Agresja, z jaką się spotykamy, jest w rzeczywistości natarczywym naleganiem: „Pokażcie nam, że nie mamy racji! Pokażcie, że rady ewangeliczne są źródłem szczęścia! Udowodnijcie, że nie chodzi wam o kasę i że macie w Kościele coś większego niż wasze ego!”.
Społeczna obojętność wobec zła w Kościele byłaby bardziej niepokojąca niż gniew.
Jasne, że księża, którzy chodzą, obrywają za tych, co siedzą. Jasne, że wierni dostają po głowach za niewiernych. Ale przecież jako Kościół jesteśmy jednym ciałem i jest to Ciało Chrystusa. Nic więc dziwnego, że wszyscy cierpimy za niektórych, jak Chrystus cierpi za wszystkich.
Pytanie, co z tym zrobimy. Nie walczmy o lepsze wczoraj, bo mamy już nowy dzień, a w nim łaskę na dziś. I to dziś są rzesze ludzi wściekłych na Kościół. Teraz więc trzeba pozwolić Duchowi Świętemu tę wściekłość przemienić w świętość. Bo od wściekłości bliżej do Boga niż od obojętności.•