20 lat. Tyle czekała na pójście drogą, którą rozpoznała jako swoje powołanie, nasza dzisiejsza patronka.
20 lat. Tyle czekała na pójście drogą, którą rozpoznała jako swoje powołanie, nasza dzisiejsza patronka. Był dokładnie 2 lipca 1899 roku, gdy 15-letnia Maria Barba wzięła udział w obłóczynach swojej krewnej. Towarzyszyli jej rodzice, towarzyszyło liczne rodzeństwo – aż 11 braci i sióstr – a dla niej jakby czas stanął w miejscu. Była w tłumie, a jakby nagle w kościele nikogo nie było – tylko ona, dzisiejsza patronka, i On. Bóg ukryty w Najświętszym Sakramencie. I była jeszcze ta dziewczyna z rodziny, która właśnie teraz ofiarowywała się Mu na wyłączną służbę, przyjmując zewnętrzny znak tejże, czyli zakonny habit. Począwszy od tego dnia, Maria rozpoczęła długą drogę, która zakończy się jej wstąpieniem do karmelitanek bosych 25 września 1919 roku. Będzie sobie wtedy już liczyć 35 lat, ale bez obaw, dane jej jeszcze będzie przeżyć w klasztorze kolejnych lat 30, a nawet zostać wybraną na przełożoną tej wspólnoty. Pozostaje raczej wyjaśnić, dlaczego tak długo zwlekała z tym życiowym wyborem i skąd wzięła siłę, by nie zmienić zdania. W końcu przez te 20 lat oczekiwania była przecież w kwiecie wieku, a jej liczne rodzeństwo żeniło się i wychodziło za mąż. Rodziły się też dzieci, napełniając tę wielką, włoską rodzinę z Kalabrii gwarem dalekim od karmelitańskiego wyciszenia. Jeżeli Maria Barba wytrwała przez ten czas w swoim postanowieniu, to dlatego, że klasztor był jej autentycznym powołaniem, a codzienna Eucharystia umocnieniem. Umocnieniem, by uznać wolę rodziców, zakazującą drogi zakonnej, za ważniejszą od pragnienia swojego serca. Umocnieniem, by w wieku 23 lat, po śmierci taty, zamiast pójść do klasztoru, wybrać pomoc mamie w domu przy licznym rodzeństwie. Umocnieniem do tego, by po śmierci mamy wziąć na siebie trud prowadzenia domu tak długo, dopóki ostatni brat i siostra nie założą własnych rodzin. Po latach okazało się jednak, że ten czas oczekiwania nie był bynajmniej bezowocny. I nie tylko dlatego, że do karmelitanek wstępowała po tych 20 latach nie egzaltowana nastolatka, ale dojrzała, odpowiedzialna i zaprawiona w trudach życia kobieta, która przybrała sobie imię Maria Kandyda. Dokładnie Maria Kandyda od Eucharystii, bo czas czerpania siły z Najświętszego Sakramentu, ukształtował także duchowość dzisiejszej patronki, w której centrum był właśnie Bóg ukryty w Hostii. I było tak aż do 12 czerwca 1949 roku, gdy nasza dzisiejsza patronka zobaczyła wreszcie Chrystusa twarzą w twarz w niebie.