- Można w jego życiu wyszukać bardzo wiele "szalonych" momentów, które świadczą o tym, że to był szaleniec Boży - mówił ks. kan. Jan Gustyn o śp. ks. dziekanie Janie Froelichu podczas jednej z czterech Mszy św. sprawowanych w Bierach 8 stycznia w intencji zmarłego duszpasterza.
W kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa. ze względu na zasady epidemiczne uroczystości pogrzebowe zmarłego 5 stycznia ks. kan. Jana Froelicha - pierwszego dziekana jasienickiego, proboszcza w Bierach od pięciu lat, a wcześniej, przez 28 lat w Wiśle Głębcach - trwały przez cały dzień.
Rankiem, po wprowadzeniu do kościoła trumny z ciałem zmarłego kapłana, we Mszy św. w jego intencji uczestniczyły delegacje z poszczególnych wspólnot działających przy parafii. O 14.00 liturgię sprawowali kapłani pod przewodnictwem ks. wicedziekana Andrzeja Szczepaniaka, a wśród obecnych księży był obecny także moderator generalny Ruchu Światło-Życie ks. Marek Sędek. Podczas tej Mszy św. kazanie wygłosił ks. kan. Jan Gustyn - proboszcz w Rudzicy.
Kolejną Mszę św. z udziałem tylko najbliższej rodziny oraz władz samorządowych koncelebrowali pod przewodnictwem biskupa Romana Pindla ks. wicedziekan Andrzej Szczepaniak, ks. Piotr Góra i ks. prof. Józef Kiedos, seminaryjny wychowawca ks. Jana Froelicha, który wygłosił kazanie. Parafianie i goście modlili się za swojego proboszcza w czasie Mszy św. o 20.00.
Podczas Mszy św. kapłanów ks. Jan Gustyn odwołał się do uroczystości Objawienia Pańskiego, w wigilię której zmarł ks. Jan Froelich. Mówił o mędrcach, którzy - mając wygodne życie, komfortowe domy, bogactwa - w pewnym momencie dostrzegli gwiazdę. Wertując pisma, wpadli na trop, że jest najprawdopodobniej znakiem narodzin Króla Wszechświata - Pana nieba i ziemi, Zbawiciela. Postanowili zostawić wszystko i pójść za gwiazdą.
Duszpasterze podczas pożegnania śp. ks. Jana Froelicha w Bierach.- Może inni magowie, sąsiedzi, a może i rodzina, pukali się w głowę - to szaleństwo: zostawić wszystko, iść w nieznane, w niepewność, na tułaczkę; przy wysokich temperaturach, niewygodnych drogach i jeszcze nie wiedząc, czy znajdą cel. A jak nie znajdą - wrócą z niczym - to wszyscy ich wyśmieją. Ale oni wykazali pewne szaleństwo - mówił ks. Gustyn. - I dzięki temu, że byli szaleni, spotkali się z Jezusem, spotkali się z Królem Wszechświata. Dla nas, kapłanów, to jest wielkie kazanie, wielka wskazówka - zauważył rudzicki proboszcz, wskazując na czas pandemii i niedawnych protestów. Ten czas sprawił, że nic nie będzie już takie samo. Także Kościół. - I dzisiaj trzeba nas, kapłanów obudzić do "szaleństwa". Jeżeli nie będziemy szaleni, to po 15, 20 latach, obudzimy się w pustych kościołach, otoczonych morzem pogaństwa. I trzeba mieć tego ducha Mędrców ze Wschodu - nieraz zdobyć się na szaleństwo, żeby do Kościoła i innych przyprowadzić.
Ks. Gustyn przytoczył przykład swoich współpracowników, księży z Rudzicy. Wobec ograniczeń co do liczby uczestników świątecznych Mszy św. wpadli na pomysł, by nie tylko sprawować dodatkowe Msze św. w kościele, ale i pod gołym niebem, bez względu na pogodę - przy kaplicy św. Wendelina. W świąteczne dni Komunię przyjmowało tam około 300 osób - tyle, ile przyjęłoby w czasie dziesięciu Mszy św. w kościele.
Oazowa stuła okrywała trumnę śp. ks. Jana Froelicha.A odnosząc ten przykład do osobowości ks. Jana, dodał: - On też miał takiego szalonego ducha. Może inni się z nim nie zgadzali, może nawet z uśmieszkiem komentowali to, co robił. Ale trzeba mu przyznać, że był w nim był ten duch szaleńca - Bożego szaleńca. Chciał nieraz niekonwencjonalnymi sposobami jak najwięcej ludzi do Boga przyprowadzić - podkreślił ks. Jan Gustyn.
Przypominając, iż proboszcz z Bier odszedł do Pana w przeddzień uroczystości Trzech Króli, zauważył: - Kiedyś młodziutki Jan patrzył w to niebo i widział różne gwiazdy. A on potrafił dostrzec tę jedną - gwiazdę, która nazywa się kapłaństwo. I poszedł za nią. Mimo że to były czasy, kiedy pójście do seminarium było wykpiwane. Władze robiły wszystko, żeby utrudnić dojście do kapłaństwa.
To nie jedyne "szaleństwo" ks. Jana. Miał niespełna sześć lat kapłaństwa, kiedy biskup katowicki Herbert Bednorz zlecił mu opiekę nad nowo powstałą parafią w Wiśle-Głębcach, gdzie spośród 2,5 tys. mieszkańców, katolików było 500. - Nie było plebanii, nie było żadnego zaplecza. Był kościół. Trzeba być szalonym, żeby to przyjąć. Trzeba być szalonym, żeby tam zapuścić korzenie na 28 lat… - mówił ks. Gustyn. - Można w jego życiu wyszukać bardzo wiele takich "szalonych" momentów, które świadczą o tym, że to był szaleniec Boży.
Kaznodzieja zauważył, że znamienny jest dzień odejścia ks. Jana do Pana: - Myślę, że stało się tak, jak opisuje Ewangelia - upadł przed Nim i złożył dary: złoto, kadzidło i mirrę.
Ks. Gustyn podkreślił, że złotem, które przyniósł Panu, były lata jego pracy kapłańskiej - kaznodziei, spowiednika, katechety, moderatora oazy. Kadzidłem - sprawowane przez niego Msze św., modlitwa brewiarzowa, Różaniec.
Przy ołatrzu od lewej: ks Ignacy Czader, ks. Andrzej Szczepaniak i ks. Marek Sędek.Jak mówił proboszcz z Rudzicy, modlitwa to najważniejszy element życia duszpasterza - kiedy do zagubionych nie trafia słowo, modlitwa zawsze wznosi się do Boga.
Ks. Jan życzył sobie, by na jego Mszy św. pogrzebowej odczytano Ewangelię z dnia. Ta z 8 stycznia mówiła o nakarmieniu przez Jezusa tłumów pięcioma chlebami i dwiema rybami oraz zebraniu 12 koszy ułomków. Jak mówił ks. Gustyn - ułomków brudnych, wdeptanych w ziemię: - To będzie nasze zdanie: trzeba zbierać te ułomki. Nie tylko patrzeć na ten piękny, pachnący chleb - trzeba zbierać ułomki w błocie, brudne, odrażające. I do tego jest jeszcze konieczna modlitwa.
Trzecim darem, który śp. ks. Jan przyniósł przed Boży tron była mirra - jego cierpienie. Choroby i bólu nie brakowało w całym jego życiu. Zawsze łączył je z męką Chrystusa.
Ciąg dalszy na następnej stronie.