Dlaczego kult maryjny związany jest ściśle z wszelkiego rodzaju „świętymi gadżetami”: medalikami, różańcami, koronkami, obrazami? Czy objawienia prywatne są „do zbawienia koniecznie potrzebne” i mamy obowiązek je przyjmować?
Grudzień 2020. Rozespane dziecko, które wygrzebuje się spod kołdry na lekcję online, zaskoczone widzi przypięte do lodówki karteczki: „Banan to też słodycz”, „Mleko jest na dolnej półce”, „Nie, nie możesz grać w Minecrafta”, „Co z tego, że inni w twojej klasie grają?”, „Weź witaminy!”, „Chipsy z ziemniaków to nie warzywa!”.
Nie trzeba być wykładowcą „Wychowania do życia w rodzinie”, by odgadnąć, kto jest autorem tych wskazówek. O czym mówi nam ten zabawny/prawdziwy do bólu obrazek? Mama zostawia znaki.
Jak się nie pogubić?
Dlaczego kult maryjny związany jest tam ściśle z wszelkiego rodzaju „świętymi gadżetami”? Z medalikami, różańcami, koronkami, obrazami? Czy nie dlatego, że konkretna do bólu Matka wie, że dzieci muszą od czasu do czasu zobaczyć, a nawet dotknąć czytelnego znaku? Inaczej się pogubią.
Niedaleko mojego mieszkania działała przez długie lata gigantyczna Huta Kościuszko, której początki sięgały 1797 roku. Jej znakiem szczególnym były widoczne z daleka potężne stumetrowe kominy. Czasem zionęły one ogniem, co mnie - małemu bajtlowi, kojarzyło się zawsze z bajką o wawelskim smoku. Przed laty usłyszałem opowieść o tym „jak oficerowie jechali z Warszawy do Chorzowa na uroczystość św. Floriana”. Śmiali się, żartowali i nagle zorientowali się, że wjechali do Bytomia. „Jak to możliwe, że przespaliśmy Chorzów?” – zastanawiali się – „Przecież tę trasę pokonywaliśmy co roku”. Okazało się, że zawsze skręcali za czterema wielkimi kominami. Mieli to zakodowane: za kominami na światłach w lewo. Nie wiedzieli, że 15 października 2009 roku kominy zburzono…
Gdy wyeliminujemy znaki, stracimy orientację.
- Dlaczego wszechmogący Pan Bóg posługuje się kawałeczkiem blaszki? Z prostego powodu. Nie jesteśmy aniołami, lecz ludźmi, istotami duchowo cielesnymi – wyjaśniał mi przed laty ks. Jarosław Międzybrodzki – Musimy dotknąć znaku. Nie domyślimy się, że ktoś nas kocha dopóki sam nam tego nie powie albo w jakiś sposób nie okaże. Do wyrażenia tego, co dzieje się w naszym wnętrzu potrzebujemy zewnętrznego znaku. Może być to wysłana kartka pocztowa, mail czy SMS.
Koła ratunkowe
Kiedyś zżymałem się widząc przywieszone do lusterek samochodowych różance. Są do „odmawiania”, nie do „dyndania”. Dziś przestało mnie to irytować. A może są takim „kominem”? Znakiem? Przypomnieniem o Tej, która jest królową Aniołów? Punktem wyjścia do modlitwy?
Ogromna większość dewocjonaliów związana jest z kultem maryjnym. Wystarczy przespacerować się pod murami Jasnej Góry przy innych sanktuariów albo pojechać na pachnącą jerozolimskim kadzidłem i miodem świętą Górę Grabarkę. Większość z nich jest wymiernym, dotykalnym owocem uznanych przez Kościół objawień. Nie sposób wymienić wszystkich, bo napisano o nich opasłe tomy książek i doktoraty. Owocem części z tych uznanych przez Kościół objawień był czytelny znak: rodzaj koła ratunkowego, które miało łączyć niebo z ziemią.
Sakramentalia, trzeba koniecznie zaznaczyć, nie mają absolutnie nic wspólnego z magią. To nie są „pobożne talizmany”. Łatwo je otoczyć magiczną otoczką. Najczęściej szydzą z nich ci, którzy kolekcjonują słoniki „na szczęście”, wiążą na nadgarstkach czerwone tasiemki, a miedzy banknoty wsuwają łuskę karpia. By żyło się dostatniej. Niestety i z samej formy modlitwy jesteśmy sobie w stanie uczynić bożka. Przed laty słyszałem dialog: „A ten Różaniec, widzi pani, ma większą moc niż inne, bo paciorki rozdzielające dziesiątki są zrobione z medalików św. Benedykta”. Zastanawiałem się, jaką moc miałby Różaniec w którym wszystkie „zdrowaśkowe” paciorki byłyby takimi medalikami?
Katechizm Kościoła katolickiego wyjaśnia: „Święta Matka Kościół ustanowił sakramentalia. Są to znaki święte, które z pewnym podobieństwem do sakramentów oznaczają skutki, przede wszystkim duchowe, a osiągają je przez modlitwę Kościoła. Przygotowują one ludzi do przyjęcia głównego skutku sakramentów i uświęcają różne okoliczności życia".
Sakramenty działają ex opera operato czyli bez względu na wiarę czy pobożność szafarza, ale w przypadku sakramentaliów używamy pojęcia ex opera operantis czyli: łaska jest zawsze, ale możemy z niej nie skorzystać. Gdy kapłan pobłogosławi medalik, Bóg jest temu błogosławieństwu wierny, ale wszystko zależy od wiary osoby, która go będzie nosiła.
Pod dachami Paryża
Najczęściej odwiedzane obiekty w stolicy Francji? Wedle statystyk to Wieża Eiffla i… kaplica przy Rue du Bac, miejsce ściśle związane z historią Cudownego Medalika. Ukryta jest w pobliżu Bon Marché, wielkiego punktu handlowego, w samym sercu miasta. To tu święta Katarzyna Labouré, zakonna nowicjuszka miała ujrzeć Maryję, która odpowiedziała na ogromną tęsknotę jej serca. W czasie jednego z objawień w 1830 r. zakonnica ujrzała stojącą na kuli ziemskiej Matkę Bożą. Miała rozłożone dłonie, z których spływały promienie. 24-letnia szarytka przeczytała również wyraźny napis: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Chwilę później ujrzała w wizji, że obraz odwrócił się, a Katarzyna ujrzała krzyż wpisany w literę „M”, dwanaście gwiazd i dwa serca: Jezusa i Maryi. Usłyszała wówczas: „Każ wybić medal na ten wzór. Osoby, które będą go nosić z ufnością, otrzymają wiele łask”.
Dziś nikomu nie trzeba opisywać „cudownego medalika”, bo przesłanie z paryskiej Rue du Bac trafiło pod strzechy i na blokowiska.
Najbardziej znanym „dotykalnym” znakiem jest Różaniec. Jest konkretną odpowiedzią na tęsknotę chrześcijan, którzy pragnęli udowodnić, że wezwanie św. Pawła do nieustannej modlitwy nie jest jedynie pobożną metaforą. Kościół wschodni rozwinął praktykę Modlitwy Jezusowej, zwanej „Modlitwą serca”, a na chrześcijańskim Zachodzie od XII wieku podatny grunt znalazła metoda polegająca na powtarzaniu ewangelicznego pozdrowienia, które w scenie Zwiastowania skierował do Maryi Gabriel. Później dodano do nich odpowiedź świętej Elżbiety ze sceny Nawiedzenia, a w XV wieku dzięki dominikaninowi Alamusowi a la Roche (1428-1475) utrwaliła się znana nam dziś forma „Zdrowaś Maryjo”.
O co chodzi?
Czy objawienia prywatne są do zbawienia koniecznie potrzebne? Czy katolik ma obowiązek je wszystkie znać i przyjmować? Odpowiedź jest jednoznaczna: nie.
Wiem, materia jest niezwykle delikatna, a rok pandemii, w którym usłyszeliśmy wiele nauczań i konferencji podszytych lub wprost manipulujących lękiem i żonglujących cytatami z rzekomych objawień nie ułatwia spokojnego rozważania tematu. Ileż razy oponenci chcieli zatkać mi usta słowami: „Ale przecież Maryja powiedziała…”. Przyznacie Państwo, że z takim argumentem ciężko dyskutować, tym bardziej, że rozmówca nie chciał, za Chiny, przyjąć tego objawienia, którymi sypie z rękawa nigdy nie zostały uznane przez Kościół. Zamiast spekulacji i sprawdzania „zawartości objawienia w objawieniu” przyjrzyjmy się lepiej temu, co na temat objawień prywatnych mówi sam Kościół.
W Katechizmie znajdziemy jednoznaczne, kategoryczne stwierdzenie: „W historii zdarzały się tak zwane objawienia prywatne; niektóre z nich zostały uznane przez autorytet Kościoła. Nie należą one jednak do depozytu wiary. Ich rolą nie jest «ulepszanie» czy «uzupełnianie» ostatecznego Objawienia Chrystusa, lecz pomoc w pełniejszym przeżywaniu go w jakiejś epoce historycznej”. Objawienia prywatne „nie należą do depozytu wiary”. Co to znaczy? Objawienie publiczne zostało już zakończone. Konstytucja „Dei Verbum” precyzuje: „Nie należy się już spodziewać żadnego objawienia publicznego przed chwalebnym ukazaniem się Pana naszego, Jezusa Chrystusa”.
Niestety, wielu kaznodziejom wydaje się to nie przeszkadzać, bo słyszymy często homilie, w których słowa objawień prywatnych cytowane są o wiele częściej niż „ostre jak miecz obosieczny” słowa Biblii. Ks. Andrzej Draguła wspomina znamienną scenę: „Przed laty młody adept sztuki kaznodziejskiej został przeze mnie upomniany, że całe kazanie pasyjne oparł na wizjach mistyczek z zupełnym pominięciem Ewangelii. Riposta, którą wówczas usłyszałem, zmroziła mnie. «Jeśli usuniemy wszystkie objawienia prywatne, to co nam pozostanie?» – zapytał szczerze oburzony. «Ewangelia» – zdążyłem tylko odpowiedzieć oniemiały. To wydarzenie bardzo dobrze ilustruje metodologiczny dryf naszego teologicznego myślenia. Polega on na istotnym przesunięciu w obszarze źródeł teologicznych: te pierwszoplanowe stają się zupełnie pobocznymi, a te, które winny być na dalszym planie, stają się podstawowym źródłem nauczania”.
„W modlitwie nie chodzi o modlitwę. W modlitwie chodzi o Boga” – te słowa Abrahama Jeshui Heschela od lat są dla mnie wyraźnym punktem odniesienia. Idealnie pasują też do opisywanej przeze mnie materii. „W Różańcu – można sparafrazować słowa chasydzkiego filozofa i teologa – nie chodzi o Różaniec. W Różańcu chodzi o Boga”. Podobnie ma się rzecz z sakramentaliami.
Znaki, które pozostawia nam Matka Jezusa nie są celem. ale drogowskazem, który go wskazuje.