Zasadniczo ten człowiek nie jest w liturgicznym kalendarzu postacią pierwszoplanową.
Zasadniczo ten człowiek nie jest w liturgicznym kalendarzu postacią pierwszoplanową. Jednak warto poświęcić mu naszą uwagę, bo to, co bywa małe w naszych oczach, u Boga ma często sporą wartość, a bywa też pouczające. Zatem wspominamy dzisiaj patrona, który na świat przyszedł w 1694 roku we wsi Wysoczka, w rodzinie szlacheckiej, jako Melchior Chyliński. Jego rodzice wychowali go nie tyle na przykładnego katolika, co na prawdziwego chrześcijanina – innymi słowy zamiast być w Kościele, miał nim żyć. I żeby nie miał w tym względzie wątpliwości na przyszłość, już na samym wstępie, czyli w czasie przyjmowania maleńkiego Melchiora do wspólnoty Kościoła, do chrztu podawało go dwoje bezdomnych z przytułku sąsiadującego z majątkiem rodzinnym. Prawdopodobnie odwiedzając ich w kolejnych latach nasz patron poznał trudny los ludzi ubogich. Poznał i przejął się nim do głębi. Ponieważ był jednak szlachcicem w pierwszej kolejności został posłany do szkoły, a następnie do wojska. Spędził w nim ładnych parę lat, dochodząc nawet do stopnia oficerskiego, ale w końcu skapitulował. Wobec powszechnej demoralizacji żołnierzy i wewnętrznych walk, po których zostało nam do dzisiaj powiedzenie "Od Sasa do Lasa", Melchior doszedł do wniosku, że nie tak powinno wyglądać jego życie. Ma 21 lat gdy wstępuje do franciszkanów konwentualnych w Krakowie i otrzymuje zakonne imię Rafał. Stosunkowo szybko przyjmuje święcenia kapłańskie, ale kompletnie nie zachowuje się jak na szlachcica przystało. Nie mierzy w funkcję gwardiana, nie interesuje go należna mu społeczna pozycja. Zamiast tego całą swoją uwagę skupia na biednych. Sam żyje jak asceta, pod habitem nosi włosiennicę, śpi zawsze w nieogrzewanej celi. Za to ci, którzy potrzebują wsparcia z jego strony, nigdy nie odchodzą z kwitkiem. Ojciec Rafał rozdaje na jałmużnę wszystko, co sam posiada, a często i całe zapasy klasztornej spiżarni. Nic więc dziwnego, że często zmienia zakonne domy – kto w końcu ma siłę wytrzymać z takim radykałem? Nie straszna mu była ani skrajna bieda, ani gniew przełożonych, ani epidemie przetaczające się przez kraj. Kiedy w 1736 roku zaraza dziesiątkowała mieszkańców Krakowa, to właśnie na niego można się było natknąć w lazarecie, gdzie pielęgnował chorych, pocieszał strapionych, spowiadał i przygotowywał na śmierć konających. Trwało to nieprzerwanie dniem i nocą przez całe dwa lata. Jednak samego ojca Rafała Chylińskiego śmierć zabrała nie w Krakowie, tylko w Łagiewnikach pod Łodzią, bo to tam spędził ostatnie 3 lata swojego życia robiąc to, co zawsze, pomagając potrzebującym wbrew wszystkiemu. Zmarł 2 grudnia 1741 roku, a po 250 latach nieprzerwanego kultu, jakim był lokalnie otaczany, został w roku 1991 ogłoszony błogosławionym przez św. Jana Pawła II. Dlaczego trwało to tak długo? W homilii papież zasugerował, że być może czasy wymagają od nas tego, byśmy – niczym bł. Rafał Chyliński - podjęli odważną decyzję służenia drugiemu człowiekowi, będąc żywym znakiem sprzeciwu i przebłagania. Sprzeciwu wobec prywatnych wojen dzielących społeczeństwo oraz przebłagania za grzech powszechnej znieczulicy i konsumpcji. Ojciec święty nawiązywał tymi słowami do naszej rzeczywistości po ustrojowej transformacji, ale i dziś nic nie straciły one ze swej aktualności.