Na rynku w irlandzkim Youghal postawiono szafot. Ogłoszono także wszem i wobec, że następnego dnia zginie na nim jezuita i jednocześnie syn tego miasta. Zginie,
Na rynku w irlandzkim Youghal postawiono szafot. Ogłoszono także wszem i wobec, że następnego dnia zginie na nim jezuita i jednocześnie syn tego miasta. Zginie, bo zdecydował się odrzucić przejście na anglikanizm, a co więcej wspierał w walce z anglikanami katolicką rebelię. Kto mógł, stawił się więc 31 października 1602 roku z rana, by nie przegapić takiej atrakcji. Wprowadzenie jednak na rynek więźnia, zamiast radości wywołało w zebranym tłumie konsternacje. I nie dlatego, że rozpoznali w nim swojego sąsiada sprzed 15 lat albo, że jego widok nie pasował do typowego skazańca, był bowiem przykładnie wcześniej torturowany. Dlaczego więc mieszkańcy nagle poczuli się w swoim własnym mieście niezręcznie? Przez słowa jakie wypowiedział do nich po hiszpańsku, angielsku i irlandzku ich własny sąsiad: "Bądź pozdrowiony, Krzyżu Święty, którego tak bardzo pragnąłem!" Powiedział także do zgromadzonych mieszkańców, że przybył do Irlandii, by bronić rzymskiego Kościoła katolickiego, jedynego miejsca, w którym Bóg obdarza zbawieniem. A ponieważ był przy tym bardzo pogodny, więc angielski oficer, który dowodził egzekucją zwrócił mu z wyrzutem uwagę: „Traktujesz śmierć, jak ucztę". Na te słowa jezuita odpowiedział bez lęku: "W tej sprawie będę gotów umrzeć nie raz, ale tysiące razy". Następnie oddał się w ręce katów, ale ci widząc świadectwo jego odwagi i wiary, odmówili dokonania egzekucji. Chcąc nie chcąc, żołnierze wyrwali więc z tłumu pierwszą osobę, jaka wpadła im w ręce i nakazali jej dokończyć dzieła. Ów człowiek, rybak z zawodu, co zostało odnotowane w aktach, poprosił jednak wcześniej skazańca o przebaczenie. Zakonnik udzielił mu go z uśmiechem, a umierając zawołał: "Panie, w Twoje ręce powierzam ducha mego". Ponieważ to wydarzenie wstrząsnęło zebranymi gapiami, żołnierze pomogli im się oddalić do swoich zajęć, a ciało skazańca zabrali. Gdybyście się państwo więc wybierali do Youghal w Irlandii, to proszę koniecznie poszukać tam tablicy, która upamiętnia dzień tej niezwykłej egzekucji, przypomnę 31 października 1602 roku. Na tablicy znajdziecie także imię i nazwisko owego straconego człowieka, który – a jakże – jest dzisiejszym patronem. Ponieważ jednak podróże w najbliższym czasie mogą być utrudnione, przedstawię go państwu w największym skrócie – to bł. Dominik Collins, który przyszedł na świat w Youghal 36 lat wcześniej, w dobrze sytuowanej katolickiej rodzinie. Ponieważ jednak były to już czasy królowej Elżbiety I, więc afiszowanie ze swoją wiarą nie było dobrze widziane. Jednak już poza granicami Anglii można było nie tylko publicznie przyznawać się do Kościoła, ale nawet walczyć z protestantami. Dlatego młody Dominik został żołnierzem Ligi Katolickiej, gdzie dosłużył się nawet stopnia kapitana i gubernatora odbitych heretykom terenów. Potem była służba pod komendą hiszpańskiego króla, Filipa II, a potem... potem na jego drodze stanął pewien jezuita, który pokazał mu, że służyć Kościołowi można nie tylko z bronią w ręku. I tak oto, bł. Dominik Collins trafił do Irlandii jako członek Towarzystwa Jezusowego, który w oblężonej przez anglikanów twierdzy, służył duchową pomocą 143 katolickim żołnierzom. Obrona trwała pół roku, ale w końcu punkt oporu został zdławiony, buntownicy zamordowani, a ich duszpasterz, bł. Dominik Collins właśnie skazany na publiczną egzekucję w miejscu swojego urodzenia. Czyli w irlandzkim mieście Youghal.