Często w obliczu bolesnych, przerażających albo zwyczajnie trudnych życiowych wydarzeń, mawiamy sobie: 'Tylko nie trać głowy!'.
Często w obliczu bolesnych, przerażających albo zwyczajnie trudnych życiowych wydarzeń, mawiamy sobie: 'Tylko nie trać głowy!'. Rozumiemy przez to bezwzględny nakaz zachowania kontroli nad nieoczekiwaną sytuacją, by spróbować uratować z niej na swoją korzyść tyle, ile tylko się da. To zupełnie uzasadniona psychologicznie reakcja, ale dramatycznie wręcz niepasująca do dzisiejszego patrona. To znaczy, święty Sykstus II, papież być może nawet w pierwszym odruchu także próbował zebrać myśli i ratować to, co po ludzku ratować się dało. Może nawet podjął próbę negocjacji w obliczu zbliżającego się końca, jednak do historii przeszedł ostatecznie jako ten, który głowę stracił, a nie ocalił. I to stracił w sposób tak spektakularny, że przez długie wieki był pierwszym spośród wspominanych papieży-męczenników z początków chrześcijaństwa, a do dzisiaj jego imię wymieniane jest w Kanonie rzymskim, czyli najstarszej modlitwie eucharystycznej Kościoła. Ale zacznijmy od początku. Sykstus pochodził z Aten i wszystko wskazuje na to, że był synem filozofa. Co było pomiędzy jego narodzinami, a wstąpieniem na stolicę Piotrową 30 sierpnia 257 roku, to pozostaje dla nas zagadką. Wiemy natomiast co wydarzyło się potem. Otóż jako papież św. Sykstus II załagodził spór w Kościele, który dotyczył ważności chrztu udzielanego przez heretyków. Biskupi Azji i Afryki byli bowiem zdania, że nie jest on ważny. Stanęło jednak na tym, że jest on ważny, bo udzielony w wierze Kościoła, choć niegodziwy, bo udzielający go nie był w łączności z owym Kościołem. Tak czy inaczej, obie zwaśnione strony pogodził cesarz Walerian, który choć początkowo przychylny chrześcijanom, w roku 258 nakazał aresztować i zgładzić wszystkich hierarchów Kościoła, a także znaczących świeckich. Jedynie najbliższe otoczenie władcy mogło liczyć na ocalenie za słoną opłatą. I w takich to okolicznościach doszło do wydarzenia, które unieśmiertelniło dzisiejszego patrona w oczach ludzi, a w Bożej perspektywie otwarło dla niego niebo. Otóż dokładnie 6 sierpnia 258 roku podczas celebrowania Mszy Świętej w katakumbach św. Kaliksta papież Sykstus II został pojmany przez żołnierzy rzymskich i niezwłocznie ścięty. Ścięto go mieczem na jego biskupim krześle wraz z towarzyszącymi mu diakonami: św. Januarym, św. Magnusem, św. Wincentym i św. Stefanem. Tego samego dnia zostali ścięci także dwaj inni diakoni: Felicysyn i Agapit oraz kapłani, których imion jednak nie znamy. Głowa św. Sykstusa II potoczyła się po posadzce katakumb, a tron Piotrowy, po tym gdy osunęło się z niego ciało papieża, był nieobsadzony przez cały rok. Czy jednak na tym skończyła się historia Kościoła? Nie. Bo utrata głowy, nawet w obliczu trudnej sytuacji, nic jeszcze nie kończy. Wszystko natomiast zmierza do definitywnego końca, gdy z naszego serca usuwamy Boga. A propos, czy wiecie państwo, kto był następcą św. Sykstusa II na stolicy rzymskich biskupów? Św. Dionizy, wybrany 22 lipca 259 roku.