Lidia Stopyra, ordynator Oddziału Chorób Infekcyjnych i Pediatrii Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie, tłumaczy, na czym polega ryzyko zakażenia COVID-19 podczas spowiedzi, Komunii św. i w czasie odwiedzin kapłanów u chorych.
Czas Wielkiejnocy to dla kapłanów także czas odwiedzin chorych - zwłaszcza tych, którzy nie od dziś do kościoła z różnych powodów przychodzić nie mogą. Są w naszej archidiecezji parafie, w których proboszcz - biorąc pod uwagę względy bezpieczeństwa - podjął decyzję o zawieszeniu odwiedzin (wyjątkiem są tylko wezwania do osoby umierającej). Są i takie parafie, w których kapłani chodzą do chorych, "bo to jest ich obowiązek". Niektórzy mówią nawet, że mogą umrzeć na COVID-19, ale nie odmówią tym, którzy proszą o przyjście z Najświętszym Sakramentem.
W dobie COVID-u jesteśmy świadkami pięknych postaw. Czytamy o księżach z Włoch, którzy oddali innym chorym respiratory i życie swoje za nich oddali. Ale jeśli kapłani chodzą do chorych, to nie jest takie proste. Dla mnie, "zakaźnika", przy tak zadanym pytaniu od razu zapala się czerwone światełko - bo na co umiera ten chory? Może na zapalenie płuc wywołane koronawirusem? Dużo mamy teraz takich sytuacji, gdy rozpoznanie stawia się po śmierci, gdy zachorują inni. I gdyby ksiądz narażał tylko siebie, mógłby podejmować taką decyzję. Ale potem idzie do innych chorych i jeśli jest zarażony, przenosi koronawirusa dalej, i to na przewlekle chorych, często przykutych do łóżka starszych ludzi, osób z tzw. grup ryzyka. I jak brzmi w tym kontekście to, że "nie odmówią tym, którzy proszą o przyjście z Najświętszym Sakramentem?". Z ostatnich wypowiedzi księdza prymasa wynika, że narażanie innych może być grzechem przeciw piątemu przykazaniu. Do naszego szpitala codziennie zgłaszają się pacjenci. Widzimy ogniska zakażenia, wiemy, podczas jakich zachowań zakażenie się przenosi. W małej podkrakowskiej wsi był jeden zakażony ksiądz i gdy zgłaszają się kolejni pacjenci, widzimy, kto i jak został potem zarażony. Widać każdy krok kapłana z ostatnich 2 tygodni. Liczba zarażonych jest duża, niektórzy już nie żyją.
Są też kapłani, którzy mówią, iż idąc do chorych, zachowują wszelkie zasady bezpieczeństwa i nawet mają maseczkę...
Bezpieczne jest zachowanie odległości 2 metrów. Maseczka zwiększa nasze bezpieczeństwo, ale trzeba ją zmieniać, bo chodzenie przez dłuższy czas, do różnych chorych, w tej samej jednorazowej maseczce nie ma sensu. Trzeba też myć ręce, ale wirus może także zostać przeniesiony na ubraniu. Co więcej - mimo zabezpieczeń ryzyko i tak jest, bo nie wiemy, jak się zachowa dana rodzina, czy ktoś, nie zważając na zakażenie lub kwarantannę, nie przyjdzie się przywitać, zamienić kilku zdań. Nie ma gwarancji, czy powierzchnie będą zmyte. Procedury muszą bowiem zachować obie strony. Czegokolwiek byśmy jednak nie robili, mniejsze lub większe ryzyko zawsze będzie.
Idąc do chorego, ksiądz powinien więc także pytać o sytuację w domu tak, jak to robią ratownicy pogotowia?
Osoba na kwarantannie lub przebywająca w izolacji nie powinna się z nikim spotykać (a więc także przyjmować księdza!), a za złamanie tej zasady grozi kara grzywny w wysokości nawet 30 tys. zł. Niestety, z tym bywa różnie i dużo osób kwarantanny nie rozumie. Ale mamy też pacjentów, u których nie ma żadnych przesłanek, aby mieli gdzie się zarazić, a są chorzy. Trzeba zachować więc zasadę ograniczonego zaufania i przestrzegać reżimu sanitarnego. Zawsze.
A co, jeśli osoba starsza (chora), która co miesiąc przyjmuje księdza, zapomni powiedzieć, że ktoś z rodziny właśnie wrócił z zagranicy i jest na kwarantannie?
Jeśli ksiądz decyduje się, by iść do chorego, powinien unikać kontaktu z innymi domownikami. Jeśli chory leży i nie da rady otworzyć drzwi, ktoś z rodziny może szybko otworzyć drzwi i wycofać się, pokazując tylko pokój z chorym. Wchodząc tam, ksiądz powinien zachować odległość dwóch metrów od chorego.
W wielu przypadkach Eucharystię trzeba podać do ust (bo np. chory jest leżący, sparaliżowany). Czy najlepiej zrobić to w maseczce, a potem odkazić ręce?
W szpitalu, jeśli podajemy coś choremu do ust (na oddziale zakaźnym), robimy to tylko w pełnym zabezpieczeniu (rękawiczki, kombinezon, maska, gogle, nakrycie głowy). Każde inne zachowanie jest niebezpieczne. Więc albo po wizycie u pierwszego chorego ksiądz poddaje się 14-dniowej kwarantannie, albo bierze na siebie odpowiedzialność za śmierć tych, których później zarazi...