Zabrał mydło, bieliznę, przybory do golenia. Powiedzieli mu, że nie będzie go w domu tylko przez kilka dni. Wrócił po kilkunastu miesiącach.
To historia mojego dziadka Ignacego Frycowskiego i tysięcy Górnoślązaków internowanych i deportowanych do ZSRR w 1945 roku. To była nieprawdopodobna liczba osób, ponad 50 tysięcy! Tylu Ślązaków, w jednym tylko roku, zostało wywiezionych - jako niewolników - do pracy w kopalniach Związku Sowieckiego. Przeżyła mniej niż połowa. Z niektórych powiatów regionu Sowieci wywieźli praktycznie wszystkich zdolnych do pracy mężczyzn i młodych, kilkunastoletnich chłopców.
Pisaliśmy o tym: Śląskie: 75. rocznica Tragedii Górnośląskiej
Schemat podobny. Tylko historie różne. Oficjalna wersja była taka: w lutym 1945 roku na ulicach miast i wsi Górnego Śląska pojawił się afisz wojskowych władz radzieckich mobilizujący mężczyzn w wieku od 17 do 50 lat do stawienia się w wyznaczonych miejscach. Mówili, że chodzi o prace porządkowe, budowlane. Kto nie przyszedł, był aresztowany. Była to jedna z form reparacji wojennych, prowadzonych przez władze sowieckie na rzecz ZSRR zniszczonego przez działania wojenne. Z badań historyków wynika jednak, że deportacje nie objęły tylko tej określonej grupy. Taki los spotkał również wiele kobiet, a nawet dzieci poniżej 17 lat. Gdy konwój wydawał się "niekompletny" zabierano pierwszą napotkaną na ulicy osobę.
Przeczytaj też:
Jedną z deportowanych wtedy kobiet była 17-letnia Regina Kudla. Dziewczyna wybiegła za młodszym bratem, którego Sowieci pakowali do "krowioka", czyli wagonu bydlęcego, takiego, jakim wywożono Ślązaków na tereny Związku Radzieckiego. - Myślałam, że on taki mały, jeszcze do ciężkiej pracy niewyrobiony, to lepiej już ja pójdę - wspominała. - Wyszłam za nimi w tym, co miałam na sobie i wróciłam po dwóch latach...
"Miastowe" pierwsze umierały
To była wczesna wiosna. Regina trafiła do obozu w zatoce Morza Białego. - Wyjeżdżaliśmy 19 marca. U nas było już coraz cieplej, słońce świeciło, kwitły pierwsze kwiaty. A tam, prosto z wagonu, wpadliśmy po pas w śnieg. W tym, co mieliśmy na sobie...
Potem były dwa lata morderczej pracy w nieludzkich warunkach. - Dostawaliśmy głodowe porcje jedzenia dwa razy dziennie. Najpierw spaliśmy na gołych deskach, dopiero później, po kilku miesiącach dostaliśmy sienniki, takie cienkie. Jak zwiedzałam obóz w Auschwitz, to mi się ten nasz lagier przypomniał.
Takie kartki z informacjami dla rodzin, przymocowane do ciężkich przedmiotów, np. kamieni, były wyrzucane z wagonów "krowioka" przez osoby deportowane na Wschód HENRYK PRZONDZIONO / FOTO GOŚĆPrzeżyła, bo była "twarda" i przygotowana do pracy. - Wiejskim dziewczynom, nauczonym roboty, było łatwiej - przyznawała. - Najtrudniej było tym "miastowym". Były delikatniejsze, miały słabsze zdrowie. One pierwsze umierały.
Ponad 25 tysięcy osób - mężczyzn, kobiet, dzieci - z wywózki na Wschód nie powróciło. Ślad po ich zaginął gdzieś w syberyjskich lasach, głębokich kopalniach Donbasu. Setki śląskich rodzin nigdy nie dowiedziało się, co stało się z ich ojcami, synami, braćmi. Jak umarli, gdzie zostali pochowani?