PE przyjął w czwartek rezolucję w sprawie praworządności w Polsce i na Węgrzech, w której stwierdza, że sytuacja w obu państwach się pogarsza i apeluje do KE i Rady UE o wykorzystanie dostępnych narzędzi, by wyeliminować ryzyko naruszania wartości unijnych.
Za rezolucją opowiedziało się 446 europosłów; przeciw było 178; od głosu wstrzymało się 41.
Eurodeputowani PO poparli zarówno poprawkę dotyczącą powiązania dostępu do funduszy unijnych z praworządnością, jak i cały tekst rezolucji. W przypadku PSL sytuacja była bardziej skomplikowana - posłowie Stronnictwa zagłosowali przeciw poprawce mówiącej o dostępie do środków z budżetu UE, ale poparli rezolucję jako taką.
Z powodu zapisów o warunkowości w dostępie do pieniędzy unijnych rezolucji nie poparli posłowie SLD Bogusław Liberadzki i Marek Balt. Nie zagłosowali jednak przeciw, tylko wyjęli karty do głosowania (dla systemu są wówczas niewidoczni, jak gdyby ich nie było).
Takich dylematów nie mieli inni politycy Lewicy (lub niezrzeszeni zasiadają we frakcji socjalistycznej). Tekst poparli Marek Belka, Robert Biedroń, Włodzimierz Cimoszewicz, Sylwia Spurek czy Łukasz Kohut.
Podziały były jednak nie tylko w polskiej delegacji, ale też we frakcjach. Kilkudziesięcioro eurodeputowanych Europejskiej Partii Ludowej (m.in. eurodeputowani węgierskiego Fideszu) było przeciwko rezolucji. Z kolei kilka osób z Europejskich Konserwatystów i Reformatorów poparło tekst.
Zdecydowana większość EKR zagłosowała jednak przeciw rezolucji, podobnie jak europosłowie grupy Tożsamość i Demokracja, w której zasiadają m.in. przedstawiciele Alternatyw dla Niemiec (AfD), Wolnościowej Partii Austrii (FPOe), czy francuskiego Zjednoczenia Narodowego.