Szwindel na szwindlu szwindlem pogania. Tajne konta. Przekręty. Firmy warte jednego dnia dwadzieścia milionów, a drugiego trzydzieści sześć dolarów. Setki tysięcy takich firm. Fasadowość posunięta do absurdu. Wszystko po to, aby zarabiać ogromne pieniądze kosztem zwykłych ludzi. Trochę chciwych, ale głównie oszczędnych, naiwnych, ufających systemowi. Obdarzających zaufaniem państwo i funkcjonujące w nim prawo.
Tak wygląda rzeczywistość w najnowszym filmie Stevena Soderbergha zatytułowanym „Pralnia”. To pełna aktorskich gwiazd opowieść zainspirowana głośną kilka lat temu aferą znaną jako „kwity z Panamy”. W porównaniu z innymi dziełami znanego reżysera nie jest szczególnie porywająca. To raczej trochę nużąca publicystyka, w której sporo wyjaśniania pojęć i mechanizmów.
Jest w tej opowieści pewne słowo niemal magiczne. To ono umożliwia cały proceder. Brzmi - prywatność. To za nią ukrywają się sprawcy i uczestnicy obrzydliwych przedsięwzięć. To ona daje im poczucie bezpieczeństwa, pewności siebie i bezkarności. Jest bezwzględnie wykorzystywana. Zamiast służyć pomnażaniu dobra, służy ukrywaniu zła.
W „Pralni” pojawia się wątek chiński. Nawiązuje do oskarżeń sprzed kilku lat w ramach afery „Panama papers”. Mówiły one, że wysocy funkcjonariusze partyjni posiadali za granicą fasadowe firmy służące do ukrywania ich bogactwa.
Być może już niedługo udział mieszkańców Państwa Środka w takich przedsięwzięciach będzie niemożliwy. Media podają,że w rozpoczętym właśnie 2020 roku ma tam zostać wdrożony już nie jako eksperyment, ale jako element funkcjonowania państwa, tzw. system zaufania społecznego. To, mówiąc w skrócie, mechanizm powszechnej inwigilacji, który pozwoli władzom chińskim na bezprecedensową kontrolę nad ponad miliardem ludzi oraz tysiącami firm. Kontrolę pod każdym względem. Nie tylko finansowym.
Jeszcze kilka lat temu eksperci przekonywali, że konstruowany przez chińskie władze system nie będzie aż tak wszechobecny i ingerujący w prywatność, jak mógłby być. Informacje pojawiające się dzisiaj raczej nie pozostawiają złudzeń. Jak tak dalej pójdzie, Chińczycy będą musieli przedefiniować znaczenie słowa „prywatność” albo całkowicie zniknie ono z ich języka.
Znam ludzi, którzy przerażeni i bezradni wobec takich draństw, jakie pokazuje film „Pralnia”, chętnie widzieliby na całym świecie system totalnej inwigilacji i kontroli, obejmującej dokładnie każdego człowieka. Gotowi są poświęcić własną prywatność, aby nie mieli jej inni i nie mogli jej wykorzystywać do ukrywania swoich złych działań. To bardzo niebezpieczna pokusa. Lepiej jej nie ulegać.