Szybki i dokładny - to najkrótsza charakterystyka sługi Bożego o. Wenantego Katarzyńca, franciszkanina, zmarłego w 1921 roku w Kalwarii Pacławskiej, o którym znany publicysta opowiedział w bazylice hałcnowskiej.
Kiedy rozeznał drogę powołania i chciał wstąpić do małego seminarium duchownego franciszkanów we Lwowie, prowincjał (który kilka lat późnej przyjmował do seminarium braci Kolbe), odmówił mu, argumentując decyzję brakiem znajomości łaciny przez Józefa. Ten po roku wrócił - nauczył się nie tylko łaciny (na poziomie lepszym niż absolwenci seminarium), ale i - na wszelki wypadek - greki.
Jego ponadprzeciętną osobowość szybko zauważyli przełożeni. Był franciszkańskim mistrzem nowicjatu, wykładowcą filozofii, łaciny i greki, opiekunem braci franciszkańskich, a także formatorem sióstr zakonnych z trzech zgromadzeń.
Kiedy w 1914 roku, tuż po jego święceniach, wybucha I wojna światowa, on już daje się poznać jako świetny kaznodzieja i spowiednik z niezwykłym darem rozeznawania życia penitentów.
Jak mówił T. Terlikowski, na każdą prośbę o podejmowanie kolejnych posług odpowiadał natychmiast. Mimo natłoku obowiązków, codziennie spędzał dwie godziny na adoracji Najświętszego Sakramentu i relikwii Krzyża Świętego.
W jego notatkach duchowych można znaleźć uwagę, że ogromna większość ludzi nigdy nie dojdzie do męczeństwa, ale każdy może osiągnąć świętość poprzez wierność w rzeczach małych - poprzez wierne wykonywanie tego, co Pan Bóg nam dzisiaj każe zrobić; przez głos przełożonych, bliskich czy tych, którzy proszą o pomoc. - Te prośby należy wykonywać szybko, dokładnie i ze świadomością woli Bożej - mówił T. Terlikowski. - Do tej pory to: "szybko i dokładnie" jest jego znakiem rozpoznawczym.
Kiedy grypa "hiszpanka" zbierała żniwo w całej Europie, Wenanty przeżył chorobę, ale zaczął podupadać na zdrowiu i chorować na gruźlicę, którą prawdopodobnie wyniósł jeszcze z domu. By go odizolować od kleryków i współbraci, przełożeni wysłali go do Kalwarii Pacławskiej, gdzie zmarł - wciąż posługując wiernym, bez taryfy ulgowej dla siebie.
Jego kult rozpoczął się zaraz po śmierci. Jednak po II wojnie światowej zamarł - o. Wenanty był znany głównie we Lwowie i okolicach, a tereny te znalazły się poza granicami Polski. Na nowo pamięć o potężnym orędownictwie o. Wenantego odżyła dwa, trzy lata temu.
T. Terlikowski przybliżał wiele nadzwyczajnych interwencji sługi Bożego. Mówił o błyskawicznie rozwiązujących się kłopotach finansowych czy prawnych tych, którzy prosili Wenantego o wstawiennictwo. Podkreślał, że tym "przyziemnym" interwencjom towarzyszy niemal za każdym razem doprowadzenie do przemiany duchowej proszących - spowiedzi po wielu latach, nawróceniach, budowaniu relacji z Panem Bogiem.
- Warto zaprzyjaźnić się z Wenantym. On ma jedną cechę charakterystyczną: kiedy zaczynamy modlić się za jego wstawiennictwem, to nas zawsze ze sobą zaprzyjaźnia, często zaczyna od "cukierków", ale później wprowadza nas w głębszą relację z Panem Bogiem, pomaga nam w odbudowaniu naszej relacji z Chrystusem - podkreślał dziennikarz, zachęcając, by na wzór sługi Bożego zacząć drogę codziennej, wiernej - nawet kilkuminutowej, ale systematycznej adoracji Najświętszego Sakramentu.
Kolejną katechezę w Hałcnowie: "Kochać to nie znaczy zawsze to samo", wygłosi 15 października o 19.00 s. Anna Bałchan ze Stowarzyszenia PoMOC dla Kobiet i Dzieci.