Ulice pełne ludzi, gwar, śmiech. I nagle taki dziwny warkot się zbliża. Zdziwieni zadzieramy do góry głowy i widzimy małe samoloty z czerwonymi gwiazdami. Kukuruźniki. A one bez ostrzeżenia zaczynają strzelać z karabinów do nas.
Katarzyna Mateja zmarła 18 czerwca 2016 roku w wieku 96 lat. Dwa lata wcześniej miałam przyjemność rozmowy z panią Kasią. 94-letnia druhna drużyny harcerskiej "Mury" działającej na terenie KL Ravensbruck, ciepła, mądra, otwarta - skradła moje serce.
Była świadkiem (i jednocześnie ofiarą) napaści na Polskę hitlerowskich Niemców i Sowietów. Przeczytajcie jej opowieś
Kulka w łeb
- O wojnie mówiło się już na długo przed jej wybuchem. Czasy były takie jak teraz, proszę to dobrze zapamiętać - głos 94-latki stwardniał.
Miała 19 lat, gdy przyszło wezwanie, żeby 3 września 1939 r. stawić się w 3. Pułku Ułanów Śląskich. Jako harcerka została przeszkolona na sanitariuszkę. Niestety, wezwanie przyszło zbyt późno.
1 września hitlerowcy wkroczyli do Polski. - To był zupełny chaos. Ludzie zaczęli uciekać przed Niemcami na Wschód. Zostawiłam list rodzinie, wsiadłam na rower i pojechałam na obronę stolicy. Ale na trasie Lublin-Warszawa szlaban. Mówią do mnie: "Dalej tylko mężczyźni. Wracaj do domu!".
Nie wróciła. Na rowerze, uchylając się przed bombami i śpiąc w rowach, dojechała aż do Kowla na Wołyniu. Tata kolejarz wyjechał tam wcześniej z misją. Jaką? Do dziś nie wie. O takich rzeczach się w domach nie rozmawiało. - Taty w Kowlu nie zastałam. Ale pierwszy raz od dwóch tygodni umyłam się i przespałam noc w łóżku. Rano poszłam zwiedzić miasto. Był 17 września. Ulice pełne ludzi, gwar, śmiech. I nagle taki dziwny warkot się zbliża. Zdziwieni zadzieramy do góry głowy i widzimy małe samoloty z czerwonymi gwiazdami. Kukuruźniki. A one bez ostrzeżenia zaczynają strzelać z karabinów do nas. Proszę pani, co tam się działo! Ocknęłam się skulona w takiej betonowej rurze. A nad głową słyszę strzały i krzyki ludzi, którzy uciekają. - Spodziewaliście się ataku Sowietów? - A skąd! Wszyscy uciekali przed Hitlerem na wschód. Nikt nie myślał, że tam będzie jeszcze gorzej, że tam czeka śmierć...
Ojca odnalazła w jednej z okolicznych miejscowości. Mieszkał w domku obok stacji. - Piętro zajmowała ukraińska rodzina - matka i 10 małych dzieci. Bieda, głód, klepisko zamiast podłogi. Mój tatuś organizował dla nich jedzenie, opowiadał dzieciom bajki. - A ich ojciec? - W lesie, z bandą przestępców... Napadali, grabili.
Kiedyś w nocy przyszła do nas ta Ukrainka i wyszeptała, że musimy uciekać, bo za kilka godzin przyjdą i nas zabiją. Wybiegliśmy na ulicę w samej bieliźnie. W biegu zakładałam sukienkę. Pieszo szliśmy do Lwowa. Tam już stacjonowały radzieckie wojska. Wepchnęli nas do sali kinowej. Dokoła tłumy. Wszyscy, jak śledzie stłoczeni na podłodze. Widziałam, jak co dzień przychodziły żołnierki w sowieckich mundurach. Podchodziły do mężczyzn i oglądały ich dłonie. Potem niektórych zabierały. I ci już nie wracali. Dziwiłam się temu do czasu, kiedy pewnego dnia mój tatuś przybiegł taki blady i mówi, że musimy uciekać. Bo okazało się, że klucz jest taki: kto miał szorstkie dłonie, tego Sowietki zostawiały w spokoju, że niby robotnik. A tych z gładkimi rękami podejrzewały, że to przebrani oficerowie albo szpiedzy. Zabierały do piwnicy i... kulka w głowę.
Przedpiekle Oświęcimia
Katarzyna z ojcem uciekli z Ukrainy i dotarli na Śląsk. Kiedy przejeżdżali przez Katowice, dziewczyna płakała, bo wszędzie wisiały czerwone chorągwie ze swastykami. - To był straszny widok. Jakby nigdy nie było Polski... Złożyłam przysięgę w Polskiej Organizacji Partyzanckiej. Chodziłyśmy na akcje. Rozdawałyśmy ulotki, sprzedawałyśmy gazetki, znaczki z polskimi orzełkami. Dochód szedł na wyżywienie polskich rodzin, którym nie przysługiwały niemieckie kartki żywnościowe. Gestapo aresztowało mnie w 1941 roku. Weszli w nocy do mieszkania, akurat byłam sama. Na półce ulotki, gazetki, wszystkie obciążające materiały... Zaczęłam się modlić. I, niech pani sobie wyobrazi, kiedy rozgrzebywali papiery, właśnie te ulotki spadły za półkę, a oni ich nie zauważyli! Gdyby je znaleźli, zamordowaliby całą naszą rodzinę.
Potem były Mysłowice i zastępcze więzienie policyjne. Więźniowie mówili o nim "przedpiekle Oświęcimia". W tym samym czasie więziony tam był sługa Boży ks. Jan Macha. Przesłuchiwani wisieli głową w dół, wbijano im rozpalone igły pod paznokcie, opalano stopy nad ogniem. - Musiałyśmy siedzieć nieruchomo na ławach, w całkowitej ciszy, ręce na kolanach. A za ścianą była cela przesłuchań. I myśmy tego słuchały. Do dzisiaj słyszę każdy jęk, każde uderzenie... Najgorsze było czekanie. Nigdy nie wiedziałam, kiedy przyjdą po mnie.