Porażony piorunem ksiądz z Dzierżoniowa powoli dochodzi do siebie. Jest wdzięczny za zainteresowanie, pomoc i modlitwę.
Od tragedii w Zakopanem minęło już kilka dni, a zdrowie ks. Jerzego Kozłowskiego wciąż interesuje ludzi z całej Polski. - Chyba już wszystkie media w Polsce o mnie pisały albo mówiły. Czasem czytając te relacje uśmiechałem się, bo wyszedłem na jakiegoś herosa czy innego bohatera. Tak naprawdę nie byłem tam sam. Razem ze mną były dziesiątki ludzi, a wśród nich ks. Stanisław Piskorz, proboszcz parafii w Mieroszowie, gdzie pracowałem przez pierwsze lata swojego kapłaństwa. Obaj w chwili zagrożenia rozgrzeszaliśmy ludzi i modliliśmy się. Zresztą każdy ksiądz zrobiłby to samo w naszej sytuacji. Nie wszystko dobrze pamiętam, bo jednak strach i ból zrobiły swoje, ale na pewno nie chciałbym, by przypisywano mi jakieś nadludzkie moce czy osiągnięcia - śmieje się ks. Jerzy w rozmowie z redakcją "Gościa Niedzielnego".
Dodaje, że czuje się coraz lepiej. Najbardziej boli go noga, która wymaga rehabilitacji, ale w poniedziałek zrobił już pierwsze kroki. Opuchlizna na twarzy zmniejszyła się, a na zejście siniaków i zagojenie ran trzeba jeszcze poczekać. - Do szybkiego powrotu do zdrowia motywują mnie setki, a może już nawet tysiące wiadomości z obietnicą modlitwy i wsparciem. Szczególnie dziękuję za nie naszemu biskupowi i proboszczom, z którymi pracowałem. Wiem, że w niedzielę modlono się w mojej intencji w Wałbrzychu, a w poniedziałek w Dzierżoniowie. Był u mnie we wtorek ks. Jarosław Leśniak, mój aktualny proboszcz, i mówił, że kościół był prawie pełny nie tylko wiernych z parafii, ale i z pieszej pielgrzymki na Jasną Górę, na którą w tym roku szedłem. Żartował, że w parafii niektórzy nie zdążyli mnie jeszcze poznać osobiście, a już o mnie słyszeli z telewizji - dodaje.
O Mszę św. w Dzierżoniowie zapytaliśmy też ks. Krzysztofa Rodzińskiego, drugiego wikariusza parafii pw. Maryi Matki Kościoła. - Rzeczywiście było bardzo dużo ludzi. Jeszcze przed Mszą św. pytali o stan zdrowia ks. Jerzego. Martwili się, że w niektórych mediach ludzie zadają sobie pytanie: po co oni poszli wtedy na ten Giewont? I myślę, że bardzo ładnie odpowiedział na to pytanie ksiądz proboszcz w homilii. Mówił o tym, że góry to wyjątkowe miejsce, nie tylko zmagania się z samym sobą, ale i pewnego odosobnienia, a nawet spotkania z Bogiem. W Biblii wiele wielkich rzeczy dokonało się na górze, może więc dlatego tak bardzo człowieka ciągnie, by zdobywać kolejne szczyty, zakosztować tam bliskości Boga - relacjonuje.
W szpitalu w Zakopanem ks. Jerzy ma dobrą opiekę. - Jest tu ze mną moja mama, więc ona troszczy się o wszystko. Prawie codziennie mnie ktoś tutaj odwiedza. Są to głównie przyjaciele czy znajomi, ale przyjeżdżają też inni, poruszeni tym, co usłyszeli w mediach. Byli u mnie nawet misjonarze z Afryki, którzy chcieli zapewnić o swojej modlitwie. Wszystkim za wszystko jestem ogromnie wdzięczny i polecam was Panu Bogu w swoich modlitwach - kończy.