Co to jest myślenie felietonowe? Sam piszę od ponad piętnastu lat cotygodniowe felietony, więc pytanie to jest dla mnie ważne. Powtórzę więc: co to jest myślenie felietonowe?
Różnie mówią o tym ludzie na mieście. Niemiecki noblista Herman Hesse w powieści „Gra szklanych paciorków” pisał: „Wyznać musimy, iż nie jesteśmy w stanie dać jednoznacznej definicji owych produktów, według których nazwaliśmy te epokę, mianowicie >>felietonów<<. Wydaje się, że produkowano ich miliony, gdyż stanowiły ulubioną część materiałów codziennej prasy i zasadniczy pokarm żądnych edukacji czytelników, opowiadały, czy raczej >>gawędziły<</.../ Być może w tych na przemysłową modłę produkowanych artykułach ukryto mnóstwo ironii i autoironii, dla których zrozumienia należałoby dopiero znaleźć odpowiedni klucz. Producenci owych igraszek należeli po części do redakcji gazet, po części byli >>wolnymi<< pisarzami,; często nawet poetami ich nazywano, lecz bardzo wielu spośród nich należało – zdaje się – także do stanu uczonych, bywali nawet sławnymi profesorami wyższych uczelni. /.../ czytelnicy nie tylko dowiadywali się z wielu tysięcy felietonów o tych samych faktach, lecz otrzymywali ponadto jeszcze tego samego dnia lub nazajutrz mnóstwo anegdotycznych, historycznych, psychologicznych, erotycznych i innych materiałów dotyczących tej, w danej chwili aktualnej kwestii; w sprawie każdego aktualnego wydarzenia wylewał się istny potop skrzętnej pisaniny, a przekazywanie, klasyfikowanie i formułowanie wszystkich tych informacji miało wszelkie cechy spiesznie i bez poczucia odpowiedzialności wytwarzanego towaru”. Po wielu latach jeszcze w czasach PRL-u wtórował mu dzisiejszy europoseł, profesor Ryszard Legutko pisząc o „myśleniu felietonowym”, że to „odpryski poważnych analiz, pisane pośpiesznie, bez należytej porządnej argumentacji, bez dyscypliny intelektualnej, jaka stanowi cechę dojrzałej i ustabilizowanej kultury, bez owego bezwzględnego sita, jakie oddziela ziarna od plew w świecie gęsto zabudowanym stworzonymi przez pokolenia argumentami.” (Ryszard Legutko, Bez gniewu i uprzedzenia. Szkice o książkach, ludziach i ideach, AKTIS Paris 1989, s. 16). Ostro, nieprawdaż? A przecież to nie przypadek zrządził, że przez następnych dwadzieścia lat to właśnie Legutko stał się jednym z najbardziej wpływowych felietonistów, a jego polemiki, taka jak choćby z Jerzym Pilchem przejdą zapewne do historii polskiej felietonistyki. I co? No i ktoś mógł się oczywiście ze stanowiskiem i tezami Legutki nie zgadzać, nawet fundamentalnie nie zgadzać, ale chyba tylko ludzie zaślepieni niezdrowymi emocjami mogliby odmówić im stosowania porządnej argumentacji, dyscypliny intelektualnej itd. Bo są wszak felietony i felietony. Niemniej felietony, a przynajmniej większość felietonów, nawet tych dobrych i bardzo dobrych, zdają się mieć jedną, ale za to nieuleczalną skazę - ulotność. Tom zatytułowany Felietony zdjęte przez cenzurę legendarnego Stefana Kisielewskiego, „Kisiela”, wylądował po latach na tzw. taniej książce... Najlepsze lata Kisiela-felietonisty to PRL. Ile było w jego ówczesnych felietonach trucizny najlepszy spec się może dziś wyzna. Bo też kogo może to obchodzić? Pokolenie wychowane na ocenzurowanym Kisielu dawno już świętowało swojego Abrahama... Umierają dawne preteksty, blakną niegdysiejsze konteksty. Wiedział zresztą o tym Kisiel doskonale – pisał wszak: „Felieton dziś w Polsce warunkuje pewien aluzyjny sposób myślenia i pisania. Felieton przegrywa walkę z czasem, starzeje się. Jest za aktualny. Jest to ciągłe wdawanie się z kimś w polemikę, ciągłe bycie na bieżąco, mówiąc dzisiejszym językiem”. Tyle Kisiel. Ale ja sam, przyznam, lubię czytać zbiory starych felietonów. Raz - dla stylu, dwa - by przekonać się, czy za zawsze tymczasową bieżączką komentowania zdarzeń i zjawisk współczesności daje się dostrzec coś więcej. Cóż, znam ludzi, którzy lubią cytować klasyków, ale najbardziej siebie. I mnie zdarza się ulegać tej słabości, acz mam nadzieję rzadko. Jednak - niedawno obchodziłem urodziny, więc w ramach prezentu pozwolę sobie na odrobinę prywaty. W jej ramach przytoczę fragment jednej z recenzji wydanego jakiś czas temu mojego tomu felietonów. Autorka recenzji, Monika Gnieciak, napisała o nim tak: „Przy zbiorach tekstów, zwłaszcza pisanych na przestrzeni kilkunastu lat zachodzi obawa, że dostaniemy w ręce produkt intelektu, który cechować może zbyt duża różnorodność, będąca odbiciem zmieniających się poglądów i zainteresowań autora. W kalejdoskopie zmieniających się gazetowych mód intelektualnych, pisarze o chwiejnych zapatrywaniach i niepewnej tożsamości ulegać mogą stroboskopowym impulsom twórczym, ich treści mogą też być dyktowane chęcią pozyskania czytelniczego poklasku. Co więcej, wydaje się, że właśnie felietony, ze względu na swoją podlegającą naciskowi teraźniejszości formę i zakorzenienie w aktualnych wydarzeniach przede wszystkim mogą być narażone na tę efemeryczność tonu i stylu. Nie w tym przypadku. Łęcki proponuje nam lekturę tekstów, które łączy nie tylko charakterystyczne pióro autora, ale i spójność poglądów, zapatrywań i tematów. Mamy do czynienia z całością, którą scala sposób widzenia świata, ugruntowany w przemyśleniach i lekturach kontakt z rzeczywistością”. Bez fałszywej kokieterii powiem, że ucieszył mnie ten ogląd moich felietonowych zapisów. A moją satysfakcję zwiększa to, że ich recenzentka, Monika Gnieciak znana jest z niezwykle kąśliwych ocen.