Zacznijmy dzisiaj od słów wieszcza, który dręczony „Niepewnością” napisał swego czasu następujące słowa : „Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę, / Nie tracę zmysłów, kiedy cię zobaczę; / Jednakże gdy cię długo nie oglądam, / Czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam; / I tęskniąc sobie zadaję pytanie: / Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?”.
Bł. Jordan z Saksonii brewiarz.pl Zacznijmy dzisiaj od słów wieszcza, który dręczony „Niepewnością” napisał swego czasu następujące słowa : „Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę, / Nie tracę zmysłów, kiedy cię zobaczę; / Jednakże gdy cię długo nie oglądam, / Czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam; / I tęskniąc sobie zadaję pytanie: / Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?”. Otóż przywołałem na wstępie słowa Adama Mickiewicza, które niezrównanie wyśpiewał Marek Grechuta, ponieważ dokładnie ta sama tęsknota stała się udziałem dzisiejszego patrona. Cóż w tym dziwnego, powiecie państwo? W zasadzie nic, w końcu przyjaźń tak wielka, że może sugerować zakochanie, to rzecz ludzka. A jednak, gdy łączy generała zakonu, pierwszego następcę św. Dominika, oraz oraz Dianę Andalo, założycielkę klasztoru mniszek dominikańskich w Bolonii, sprawa nam się na pierwszy rzut oka komplikuje. No bo jak to tak? On, Westfalczyk z urodzenia, wyedukowany w Paryżu, nawrócony świadectwem życia św. Dominika, przyjmujący habit z rąk bł. Reginalda z Orleanu, ustanowiony w niespełna rok prowincjałem zakonu w Lombardii, a w dwa lata od wstąpienia do zgromadzenia wybrany generalnym przełożonym całego zgromadzenia, jak on mógłby doświadczać takiej niepewności? Czyż wybierając Chrystusa nie wyrzekł się życia, którym rządzą takie właśnie rozterki? Owszem, wyrzekł się i dlatego nie poszedł za głosem serca, tylko za Jezusem. Ta trudna życiowa decyzja wydała jednak najpiękniejsze owoce. Dla Zakonu Kaznodziejskiego było to dziesięciokrotne pomnożenie liczby zakonnych domów i mieszkających w nich współbraci – w ciągu 15 lat rządów dzisiejszego patrona liczba ta sięgnęła odpowiednio 300 konwentów i 4000 zakonników. To był wielki sukces, który stał się możliwy dzięki niezwykłemu talentowi organizacyjnemu, darowi głoszenia słowa i gorliwości, jaką cechował się bohater naszej dzisiejszej historii. Jednak, owo pójcie za Chrystusem, a nie za głosem swojego serca, w którym ważne miejsce zajmowała Diana, przyniosło temu dominikaninowi jeszcze jeden cudowny owoc. Jaki? Jego przyjaźń, a może miłość, przekroczyła samą siebie. Przestała być zmysłowa, a stała się czymś więcej – pragnieniem dobra drugiej osoby w perspektywie wieczności. To dlatego w 17 liście do Diany, a pisał ich dziesiątki, z każdego właściwie miejsca, przeczytać możemy co następuje : „Oto, najdroższa, poprzedzany łaską Bożą i podtrzymywany modlitwami (Twoimi i współsióstr), które wszędzie mi towarzyszą, zdrów i cały ściągnąłem do Paryża. Natychmiast też siadłem do pisania tego listu, aby, po pierwsze, moim pozdrowieniem obudzić w Twym sercu trochę radości, skoro jakiś czas jeszcze nie będziemy się mogli zobaczyć; po wtóre, aby udzielić Ci osobistego pouczenia. Naprawdę, ani Ty, ani Twoje córki nie powinniście nadmiernie się starać o umartwienia cielesne, w których łatwo można przebrać miarę. Zabiegaj raczej o cnotę, bo ta, jak mówi Apostoł, przydatna jest do wszystkiego. Ku temu wytęż swe siły, ku temu skieruj pobożne dzieła.” Czy wiecie państwo, kto potrafił pisać tak po ludzku czule i jednocześnie z taką duszpasterską troską? To bł. Jordan z Saksonii, który zginął 13 lutego 1237 roku, gdy okręt którym wracał z wizytacji klasztorów w Prowincji Ziemi Świętej, zatonął na wybrzeżu syryjskim.