- Jestem przekonany, że Bóg dla każdego z nas ma przygotowane dobre słowo. Ma dostęp do aplikacji zliczającej, ilu ludzi jest tu dzisiaj, i już wysyła aniołów do każdego - mówił dominikanin.
Po tych słowach o. Tomasz Nowak podzielił się swoim doświadczeniem w tym aspekcie.
- Kiedyś przychodzili do mnie ludzie po przejściach, wielcy grzesznicy. I doświadczali błogosławieństwa. Ale teraz do mnie przychodzą częściej przyzwoici ludzie, którzy niczego wielkiego złego nie zrobili. Jeżeli kogoś kamienowali, to najwyżej popcornem. Generalnie porządni ludzie z dobrych domów, którzy się dobrze uczyli i nie stwarzali większych problemów. Pracowali rzetelnie, robili co do nich należało. Tylko jednocześnie mają w sobie coś takiego: "A może gdybym ja tak zgrzeszył, albo żeby taki jakiś krach w moim życiu nastąpił, to może wtedy bym się tak nawrócił, Bóg by mnie znalazł, dotknął. Ja bym wtedy tak doświadczył Jego obecności, a tak to wszystko robię w miarę dobrze. Może szału nie ma, ale też nie doświadczam, żeby Bóg przychodził do mnie ze swoją łaską. Gdybym był taki jak ten Piotr, wtedy Pan Bóg by powiedział: "Powiedzcie uczniom i Piotrowi też", to ja bym wiedział. Ale On tak nie mówi. Czuję się jak jeden z wielu, a tak bardzo bym pragnął doświadczyć Bożej łaski, Bożej mocy. Tylko że przez to, że jestem taki poprawny, to się nie nadaję. Chcę powiedzieć z tego miejsca - nadajesz się. Bóg cię zna po imieniu, bardzo konkretnie. I też bardzo się cieszy z tego, co udało ci się do tej pory osiągnąć. I właśnie tego chce użyć, żebyś współpracował z Jego łaską, żeby to błogosławieństwo przez ciebie popłynęło dalej - przekonywał o. Tomasz.
Obecni w hali księża udzielali wszystkim chętnym indywidualnego błogosławieństwa
Urszula Rogólska /Foto Gość
Tłumaczenie drugiego znaczenia słowa błogosławieństwo rozpoczął ponownie o. Szustak. Odwołał się do sceny nauczania Jezusa w Jego rodzinnym Nazarecie, gdzie w synagodze czytał prorocze słowa z Księgi Izajasza o sobie samym. Oczy wszystkich były w nim utkwione, dopóki nie powiedział, że słowa te spełniły się Nim, w Jego przyjściu na ziemię - że jest posłany do pogan, że słuchacze nie są tacy wyjątkowi. Wtedy wyprowadzili go na skraj urwiska i chcieli Go strącić w przepaść.
- Jezus tego dnia prawie zginął. Tak się nie wydarzyło, bo stało się coś przedziwnego. Kiedy był na skraju urwiska, nagle wszystko się zatrzymało. Jezus przeszedł między nimi, jakby był z innego świata, minął ich i odszedł. Nikt nie miał w sobie żadnej siły, żeby krzyczeć, żeby Go z tej skały zrzucić, żeby Go oskarżać. Jezus po prostu w jednym momencie okiełznał całą tę rzeczywistość i odszedł - mówił dominikanin.
Skąd to się wzięło? O. Adam przywołał dominikańską tradycję z XIII wieku która mówi o "pokoju błogosławieństw". Na czym polega? Dominikanin przypomniał w tym kontekście Osiem Błogosławieństw wypowiedzianych przez Jezusa i zapisanych w Ewangelii.
- Tam są same trudne sytuacje życiowe: ubodzy, prześladowani, uciszani, walczący o czystość, skłóceni. I każdą z tych sytuacji Jezus nazywa błogosławioną. Mówili dominikanie w XIII wieku, że istnieje taki specjalny rodzaj pokoju, który polega na tym, że jesteś w pewnej bardzo trudnej sytuacji, która zewnętrznie jest ciężka, a możesz w niej zachować niesamowity pokój. Co się stało nad tą przepaścią?
O. Szustak mówił, że Jezus miał w głowie przeczytanie przed chwilą w synagodze słowa proroctwa, słowa Boga Ojca, że jest Sługą namaszczonym, posłanym, żeby bronić człowieka. - Jezus tam stał z tym słowem, myśląc: "Czy to słowo już się we mnie wypełniło? Nie. To nie mogę tu umrzeć. Idę stąd". W takim sensie: to jeszcze nie jest ten moment: bo to słowo, które usłyszałem, nie osiągnęło swojego celu więc nie ma się czego bać.