Tyska parafia św. Jana Chrzciciela przez pierwsze 19 lat działała... nielegalnie. Dzisiaj świętuję 60-lecie poświęcenia świątyni.
Wreszcie jesienią 1958 r. władze centralne nakazały zburzyć wszystkie budowane kościoły, które nie osiągnęły jeszcze stanu zamkniętej bryły, to znaczy nie miały jeszcze stropu. Zrównano wtedy z ziemią m.in. powstający kościół w Tychach-Wilkowyjach. – Ksiądz Kapołka nieoficjalnie dowiedział się o tych planach wcześniej, więc postanowił natychmiast zabetonować strop. Ludzie pracowali przy tym przez trzy dni i trzy noce – mówi ks. Szołtysik.
Betonowało całe mrowie mieszkańców Tychów. Było ich tak dużo, że chwilami jeden drugiemu przeszkadzał. Pomagali nawet niewierzący, którzy chcieli zagrać na nosie komunistom. Ludzie zmieniali się: jedni przychodzili, inni szli do pracy, ale po szychcie zjawiali się znowu; jeszcze inni brali urlopy.
1 listopada 1958 r. strop był gotowy. – Wkrótce na budowę dotarła komisja, która miała stwierdzić, że kościoła tu nie będzie. Jej członkowie byli bardzo zdziwieni, widząc, że bryła kościoła jest już zamknięta. Musieli odstąpić od swojego planu. Podobnie dramatycznych chwil w czasie tej budowy było bardzo dużo – mówi ks. Szołtysik.
Ksiądz Kapołka i mieszkańcy Tychów, którzy angażowali się w budowę, ponad 20 razy stawali przed sądem. Na początku 1958 r. członkowie Komitetu Budowy Kościoła zostali oskarżeni o... wyłudzanie pieniędzy. Dla komunistów wyłudzaniem było zbieranie funduszy na budowę. 15 osób, w tym ks. Kapołka, zostało skazanych na grzywny po 1500 złotych.
Potem były kolejne procesy. Na szczęście komuniści nie zdecydowali się na siłowe przejęcie powstającego gmachu.
– Władze bały się tego, bo mieszkańcy Tychów pilnowali tej budowy dniami i nocami – mówi ks. Szołtysik. – Ludzie wtedy wiedzieli, że bez kościoła nie da się żyć – ocenia.