Górale z Pienin już po raz 14. przyjechali do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu, by kolędować z jego małymi pacjentami i ich rodzicami.
Niektóre dzieci liczą już godziny do wyjścia ze szpitala do domu na świąteczną przepustkę. Inne, a jest ich niemało, w tym roku Boże Narodzenie spędzą na oddziale, więc o świątecznych potrawach, prezentach i choince nie myślą. Co prawda na każdym z oddziałów drzewko już dawno zostało ustawione i ubrane, jednak to nie to samo, co domowa choinka. Zwłaszcza, gdy dopiero co przeszło się poważną operację lub gdy walka z chorobą zdaje się nie mieć końca, a leki podawane w kroplówkach sączą się powoli do zmęczonego chorobą ciała…
Rodzicom też, albo raczej: tym bardziej, lekko nie jest. Spędzając dni i noce przy łóżku dziecka starają się nie myśleć o zbliżającej się Wigilii. Proszą tylko Boga, by walka zakończyła się szczęśliwie.
Wizyta rozśpiewanych i pięknie ubranych gości ze Sromowiec, Czorsztyna, Szczawnicy i Krościenka nad Dunajcem, należących do Polskiego Stowarzyszenia Flisaków Pienińskich, jest więc dla nich wszystkich niczym ożywczy powiew wiatru, który przynosi nadzieję na lepsze jutro. Bo gdy na szpitalnych korytarzach rozlega się muzyka i gdy górale ile sił w gardłach śpiewają "Oj Maluśki, Maluśki", trudno się nie uśmiechnąć. Nawet, jeśli jest to uśmiech przez łzy… Ukradkiem ocierane, by dzieci nie widziały.
- Do wszystkich bożonarodzeniowych wydarzeń, w których uczestniczymy, przygotowujemy się od dawna, ale ta wizyta w krakowskim szpitalu jest dla nas szczególnie ważna. Co roku przyjeżdża nasza pienińska reprezentacja, ale też wszyscy, którzy o akcji wiedzą, wspierają ją - na różne sposoby. Przywozimy wszak pachnącą lasem, choinkę, maskotki dla dzieci, malowanki, pisaki i dużo słodyczy. No i radość przywozimy, że Pan Jezus się rodzi i na świat przychodzi - mówi Artur Majerczak z kapeli Białopotocanie. - Po tym spotkaniu człowiek czuje się po prostu spełniony. Wiemy, że tą muzyką pomagamy przetrwać trudny, szpitalny czas. Wiemy też, do kogo przyjeżdżamy - do tych, którzy prawdziwych świąt w tym roku nie mają - dodaje.
Przypomina również, że wszystko zaczęło się 15 lat temu, gdy jeden z flisaków zachorował na białaczkę. Z chorobą walczył w szpitalu we Wrocławiu. Tam przed świętami Bożego Narodzenia przyjechali jego koledzy, by zaśpiewać mu kolędy i w ten sposób dodać mu sił. Okazało się, że ich przyjazd ucieszył wszystkich, bo kolędy w góralskim wykonaniu choć na chwilę pozwoliły zapomnieć pacjentom o smutnej rzeczywistości.
- Niestety, nasz kolega zmarł, ale my postanowiliśmy, że z kolędowania w szpitalu nie zrezygnujemy. A skoro Wrocław od Pienin dzieli dość duża odległość, zapadła decyzja, że przyjedziemy do Krakowa, do szpitala dziecięcego - opowiada pan Artur.
Efekt jest taki, że górale przyjeżdżają co roku, i - jak zapewniają - przyjeżdżać będą także kolejne pokolenia.
To nie wszystko. Skoro rodzice w szpitalu nie mogą też piec ciast, to górale robią to za nich. Przywożą specjalny piec i dużo świeżo zagniecionego, flisackiego ciasta. Nie mija godzina, gdy słodko pachnie pół szpitala, a po przysmak ustawia się długa kolejka.
Akcję flisaków co roku wspierają też gmina Czorsztyn oraz Urząd Miasta i Gminy Szczawnica.