Nawet jeśli państwo nigdy w życiu nie byliście w cyrku z całą pewnością widzieliście ten numer w telewizji. Albo w kinie lub na ilustracji w książce. Ostatecznie ktoś wam o nim opowiadał. Oto odważny treser dzikich zwierząt na oczach zebranych widzów wkłada swoją głowę w paszczę lwa. Brawura. Żelazne nerwy. No i na koniec oklaski. Jednak w porównaniu do dzisiejszego patrona, to co tutaj przywołaliśmy to zaledwie sztuczka. I to wykonana połowicznie.
Św. Ignacy Antiocheński brewiarz.pl Nawet jeśli państwo nigdy w życiu nie byliście w cyrku z całą pewnością widzieliście ten numer w telewizji. Albo w kinie lub na ilustracji w książce. Ostatecznie ktoś wam o nim opowiadał. Oto odważny treser dzikich zwierząt na oczach zebranych widzów wkłada swoją głowę w paszczę lwa. Brawura. Żelazne nerwy. No i na koniec oklaski. Jednak w porównaniu do dzisiejszego patrona, to co tutaj przywołaliśmy to zaledwie sztuczka. I to wykonana połowicznie. Święty Ignacy Antiocheński w 107 roku w rzymskim Koloseum doprowadził ja do końca. Wsadził głowę w paszczę lwa i pozwolił by ten go rozszarpał. Dopiero teraz należą się rzęsiste brawa. Jeśli ich nie słyszę to znaczy, że państwo tak jak wszyscy uważacie czyn św. Ignacego, trzeciego z kolei po św. Piotrze Apostole biskupa Antiochii, za szalony. Może nawet za zawoalowane samobójstwo. Tymczasem to była ofiara. To było pójście za swoim Mistrzem, za Chrystusem aż do ziemskiego kresu. Aż do kresu miłości, która nie może zrobić nic więcej niż samą siebie złożyć w ofierze. Skąd o tym wiemy? To jasne z Ewangelii. Ale także z listów jakie ten osiemdziesięcioletni starzec, prowadzony z Antiochii do Rzymu miał okazję napisać do mijanych po drodze chrześcijańskich wspólnot. Podpisuje się w nich "Teoforos" - "niosący Boga". Ukazuje w tych listach Chrystusa jako prawdziwego Boga i człowieka, łączącego w sobie naturę Boską i ludzką. Określa Kościół jako katolicki na oznaczenie całego ludu Bożego złączonego z Chrystusem w jeden organizm. Pisze, że ten, kto ma wiarę, nadzieję i miłość, już jest zjednoczony z Chrystusem Panem. Zjednoczony na dobre i złe. Także w cierpieniu. A krzyżowa droga św. Ignacego Antiocheńskiego liczyła sobie 2800 kilometrów po lądzie i morzu. I tak jak krzyżowa droga jego Mistrza stanowiła świadectwo. Ludzie wychodzili naprzeciw drobnego starca prowadzonego przez żołnierzy na śmierć i zadawali sobie to samo pytanie : kim on jest? A on być może przypominał sobie pewne zdarzenie z dzieciństwa, które według legendy zaważyło na całym jego życiu. O jakie wydarzenie chodzi? O spotkanie Jezusa. Św. Ignacy był podobno tym szczęśliwym dzieckiem, które kiedyś Chrystus postawił przed uczniami swoimi i rzekł: "Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży, jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje" (Mt 18, 1-5).