"Wśród pilotów panuje stary, głęboko zakorzeniony przesąd, że obecność księdza na lotnisku przynosi pecha. (...) Rzeczywiście patrzono na mnie spode łba, gdy kręciłem się po lotnisku i hangarach. (…) Wkrótce zyskałem sympatię pilotów i mechaników, zapomnieli o przesądach" - opowiadał dwa miesiące przed śmiercią kapelan legendarnego dywizjonu 303 o. kpt. Wilhelm Stempor. Jego wspomnienia ukazały się w "Gościu Niedzielnym" w lutym 1990 r.
Wilhelm Stempor urodził się w 1913 r. w rodzinie piekarza z Bobrownik Śląskich. Wstąpił najpierw do niższego, a potem wyższego seminarium oblatów Maryi Niepokalanej. Jak przyznają jego współbracia na stronie oblaci.pl, młody Ślązak miał w seminarium problemy z dyscypliną i nie wiadomo, czy w ogóle zostałby kapłanem, gdyby nie wybuch wojny. By kontynuować studia teologiczne, uciekł z ogarniętej wojną Polski do oblackich seminariów we Włoszech i we Francji. Tam w 1941 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Niedługo potem przedostał się do Anglii. Na polecenie biskupa polowego Wojska Polskiego abp. Józefa Gawliny od grudnia 1943 do 1947 r. był kapelanem słynnego dywizjonu 303. Duszpasterzował też wśród pilotów i żołnierzy dywizjonu 316.
– Modna była wśród nich buńczuczna, młodzieńcza poza, demonstrowanie kawaleryjskiej fantazji i pogardy dla śmierci. Ale często pod tą fanfaronadą kryła się głębsza refleksja religijna - mówił o. Wilhelm Pawłowi Wieczorkowi z "Gościa Niedzielnego". Wspominał, jak po dwóch zestrzeleniach i wypadku przy lądowaniu podszedł do ocalonego pilota i pogratulował mu szczęścia. - W milczeniu zaprowadził mnie do swojego samolotu. W kabinie, między zegarami na desce rozdzielczej ujrzałem mały obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. A on powiedział: «to nie szczęście, to opieka Matki Bożej uchroniła mnie od śmierci»” - wspominał oblat.
Dywizjon 303 znany jest głównie ze swego udziału w bitwie o Anglię. Ale ciężkie były także jego zmagania latem 1944 r. - Odbywały się wówczas codziennie cztery loty bojowe nad Francją. (...) Mówiono wówczas, że pilot myśliwski żyje średnio około tygodnia. Oczywiście byli tacy, którzy przeżyli w dobrym zdrowi całą wojnę, za to jakże wielu zginęło już w pierwszym locie bojowym! Iluż pilotów i żołnierzy pochowałem na angielskim cmentarzu - wspominał o. Stempor.
„Zawsze (…) marzyłem, żeby być albo księdzem, albo żołnierzem. Tak się stało, że byłem jednym i drugim” - wspominał o. Wilhelm w swoim dzienniku, którego fragment cytuje serwis misyjne.pl.
Nie sportretowano go jednak w żadnym z dwóch filmów o dywizjonie 303, które weszły niedawno na ekrany polskich kin. Powód jest dość oczywisty: ich fabuła koncentruje się na okresie bitwy o Anglię, a wtedy o. Stempora nie było jeszcze w Anglii, a tym bardziej w dywizjonie.
Po wojnie pracował w kilku oblackich klasztorach w Polsce. Był m.in budowniczym domu zakonnego we Wrocławiu. Zmarł w 1990 r. w rodzinnych Bobrownikach. - Czy mam świadomość, że w pewnym sensie jestem postacią historyczną? Nie wiem. Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób, choć faktem jest, że otarłem się o historię. Znałem, i to bardzo blisko, ludzi, którzy przeszli do historii, a nawet do legendy polskiego lotnictwa myśliwskiego, asów tej miary co Skalski, Łokuciewski, Horbczewski, Koc. Ale nie ma w tym mojej zasługi, że pełniłem posługę duszpasterską akurat w Dywizjonie Kościuszkowskim, sławnym 303. Nie do mnie należał wybór... - mówił w 1990 r.