Chlebem, solą i... jajecznicą powitali dziś w Rajczy najbliżsi i przyjaciele rowerowych pielgrzymów projektu "Rozkręć wiarę", którzy przez miniony miesiąc wspinali się przez alpejskie przełęcze do La Salette, a następnie dojechali do Rzymu.
Jak dodaje Maciej: - Wyprawa pomogła mi pokonać kolejna moją barierę - wbrew pozorom, przed nią strasznie nie lubiłem jeździć po górach na rowerze. Pojechałem, bo chciałem być na tej wyprawie, więc nie miałem wyjścia - śmieje się. - Średnio mi się to jednak widziało. A dziś mogę powiedzieć, że polubiłem jazdę w górach. U nas takich wysokich nie ma, więc będzie lżej. A widoki - super sprawa!
Wiktoria dołączyła do rowerzystów w siedemnastym dniu wyprawy, podczas podjazdu do La Salette. - Dla mnie to była nowość. Nie patrzyłam na te zakręty, widziałam tylko to, co przede mną. To była moja pierwsza wyprawa i myślę, że było bardzo dobrze. Na pewno zapamiętam ją z jeszcze jednego względu - do Rzymu wjechałam jako 17-latka, a wyjechałam jako 18-latka. W dniu moich urodzin wyjechaliśmy za Rzym, do Monte Cassino. Było to dla mnie szczególne przeżycie. Klasztor, jego historia, zrobiły na mnie ogromne wrażenie, podobnie jak Msza św. w mojej intencji na cmentarzu polskich żołnierzy. To coś bardzo ważnego dla mnie - mogłam dotknąć tych miejsc, zobaczyć, wyobrazić sobie choć trochę, co przeżywali tam nasi żołnierze… Uświadomiłam sobie, że ta wyprawa, to była taka moja "victoria", moje zwycięstwo. Udało mi się dojechać do La Salette… Każdego dnia pokonujemy jakieś granice i tak naprawdę od nas zależy co zrobimy z naszym życiem, jak pokonamy takie czy inne góry, jak zwalczymy nasze lęki…
- Na początku wyprawy mówiłem, że niektórzy wyjadą jako dzieci, a wrócą jak mężczyźni (lub kobiety) - uzupełnia ks. Grzegorz. - Nie chodzi o wiek, ale o mentalność. Może ktoś wyjechał niezorganizowany, niepoukładany. Wyprawa to na nim wymusiła, by się przełamać, by być odpowiedzialnym za siebie, bo tego nikt za nikogo nie zrobi. Wrócili jako dobrzy organizatorzy swojego podwórka, sprawni logistycy w różnych sprawach. Także w takim wymiarze swojej wartości wielu uwierzyło, że mogą osiągać cele, robić rzeczy, o jakie się nie podejrzewali. Odkrywali, że strach ma wielkie oczy. Ten schemat pokonywania go zostaje na całe życie. Nic już nie jest tak trudne, jak się początkowo wydaje. Pan Bóg nigdy nie daje nam ciężaru ponad nasze siły - jak daje krzyż, to i daje siły, żeby go unieść… Te wyprawy tego uczą. Ludzie się zmieniają. Stajemy się bardziej cisi i pokorni.
Rowerzyści i samochodowe ekipy techniczne w Alpach
Ekipa RW
Pobyt w La Salette na wszystkich zrobił wrażenie. Zarówno ze względu na położenie geograficzne sanktuarium, jak i przesłanie Matki Bożej, która tutaj się objawiła. Dzięki wyprawie część rowerzystów w ogóle usłyszała o tym miejscu. - Orędzie Maryi jest bardzo aktualne. To co mówiła o szanowaniu niedzieli i imienia Pańskiego, o szacunku do modlitwy, jest dziś mocno zapomniane - mówi ks. Kierpiec. - Wjazd do sanktuarium, położonym na wysokości ok.
Wielu rowerzystów czekało na ten dzień, dla nich ostatni podczas wyprawy. Od razu, kiedy wjechali, zaopiekował się nimi polski ksiądz, duszpasterz tego miejsca. Całe sanktuarium mówiło, ze rowerzyści wjechali na górę. Wieczorem wzięli udział w Nabożeństwie Światła. Mogli nieść w czasie procesji figurę Matki Bożej. Troje uczestników wyprawy: Monika i Hubert Gachowie oraz Marian Butor, ubrani w stroje górali żywieckich, przynieśli Matce Bożej prezenty: kwiaty i odznaczenie, jakie Hubert Gach otrzymał od burmistrza Żywca za odrestaurowanie jednej z zabytkowych kapliczek w mieście.
- Zapamiętałam z tego pobytu w La Salette jeszcze coś ważnego dla mnie - dodaje Basia Marek z ekipy samochodowej. - Maryja z La Salette jest ukazywana z obcęgami i młotkiem. Ks. Piotr, który był naszym przewodnikiem, mówił nam, że możemy być jednym albo drugim. Albo - grzesząc - wbijać gwoździe w ciało Chrystusa młotkiem, albo je wyjmować obcęgami…
Rowerzyści w La Salette
Ekipa RW
Rowerzyści podkreślają, że ekipy samochodowe były dla nich wsparciem, jakiego dotąd na wyprawach w takiej skali na pewno nie było: dbały o gorące posiłki, przygotowywały napoje, warunki do odpoczynku. Jedni z troską mówią o drugich: ekipy aut martwiły się trudem rowerzystów, a tym z kolei żal było ekip, które czasem godzinami czekały z przygotowanym dla nich z posiłkiem, lokalizowały ich położenie, nie zawsze mając szansę jechać tą samą trasą. A zdarzało się, że rowerzyści pobłądzili i nie dojechali na miejsce… wystawnej uczty samochodowej!
Jak co roku rowerzyści przywieźli ze sobą mnóstwo zdjęć i filmów. Chcą przygotować prezentację, która pokażą podczas spotkań w Rajczy, Żywcu i Starym Bielsku. - Chcemy dzielić się też naszymi przeżyciami duchowymi, jak pięknie można łączyć wysiłek z wiarą, z Kościołem, że wakacje z księdzem nie muszą być wcale smutne - uzupełnia ks. Kierpiec.