Chlebem, solą i... jajecznicą powitali dziś w Rajczy najbliżsi i przyjaciele rowerowych pielgrzymów projektu "Rozkręć wiarę", którzy przez miniony miesiąc wspinali się przez alpejskie przełęcze do La Salette, a następnie dojechali do Rzymu.
Dzisiaj przed południem rowerzyści żywieckiego projektu "Rozkręć wiarę" zakończyli swoją ósmą wyprawę. 23 lipca wyruszyli z Żywca, by pokonać dziesięć alpejskich przełęczy i dojechać do sanktuarium Matki Bożej w La Salette. Tutaj dotarli 10 sierpnia. Po krótkim odpoczynku część ekipy wyruszyła w dalszą drogę, by przez Lazurowe Wybrzeże dotrzeć 18 sierpnia do Rzymu. Na trasie towarzyszyły im trzy zmieniające się samochodowe ekipy wsparcia technicznego. Ostatnia przywiozła czwórkę zdobywców Rzymu dziś rano - najpierw do Rajczy, gdzie na wszystkich czekali najbliżsi Mariana Butora, nestora żywieckich wypraw, i gdzie inicjator pomysłu ks. Grzegorz Kierpiec sprawował ostatnią wyprawową Mszę św., a następnie do Żywca.
W tym roku, w grupie rowerzystów z ks. Kierpcem jechali wyprawowi debiutanci: 17-letni Patryk Rus, Wiktoria Bazylińska, która podczas wyprawy, 20 sierpnia skończyła 18 lat, a także Rafał Napierała, Szczepan Kierpiec oraz uczestnicy poprzednich wypraw: Adrianna Wisła, Marian Butor, Maciej Urbaniec, Szymon Gach, Marcin Tomaszek, Marcin Kwaśny. W ekipach samochodowych towarzyszyli im: Witold Urbaniec - tata Maćka - i jego starszy brat Mateusz. W drugiej - rodzeństwo Barbara i Mariusz Marek i w trzeciej - rodzice i siostra Szymona Gacha: Hubert, Monika, Zuzanna oraz jego dziewczyna Weronika Wilczak.
Danuta Butor z chlebem i solą - obok ks. Grzegorz Kierpiec i Marian Butor z RW
Urszula Rogólska /Foto Gość
Przez cały miesiąc, w każdym miejscu, z rowerowymi pielgrzymami była obecna Księga Intencji. Przed wyjazdem wpisywali się do niej mieszkańcy wielu rejonów naszej diecezji. Na trasie pojawiały się kolejne prośby - osób, które rowerzyści spotykali na szlaku - wpisywane w wielu językach. W intencji próśb z księgi rowerzyści modlili się zwłaszcza podczas Mszy św. na dwóch przełęczach - Hochtor i Stelvio - oraz w La Salette i na Monte Cassino. Początkowy plan sprawowania Mszy św. przy grobie św. Jana Pawła II w Rzymie trzeba było skorygować - sprawowanie tam Mszy św. okazało się niemożliwe.
Niebawem księga trafi do sióstr klarysek od Wieczystej Adoracji w Kętach. To właśnie klauzurowe siostry towarzyszyły pielgrzymom w szczególny sposób przez całą drogę - przede wszystkim modlitewnie. Ale rowerzyści chcieli podziękować także za ich posługę w 100-lecie śmierci założycielki klasztoru. Matki Marii Walentyny Łempickiej. Zbierali również ofiary na remont potrzebującego pilnego remontu obiektu. Dzięki ofiarom składanym przez wpisujących się do Księgi Intencji, udało się zebrać ok. 8 tys. zł.
Rowerzyści na Placu św. Piotra w Rzymie
Ekipa RW
Dziś, podczas wymarzonego posiłku przygotowanego dla uczestników wyprawy przez Danutę Butor, żonę Mariana, dzielili się swoimi przeżyciami z wyprawy:
- Pierwsze wrażenia? Było bardzo trudno. Była to najtrudniejsza z dotychczasowych ośmiu wypraw - mówi ks. Grzegorz Kierpiec. - Góry, przełęcze - trzeba było mieć naprawdę dużo siły i fizycznej i psychicznej, bo widząc przed sobą potężną górę z mnóstwem zakrętów, można było zwątpić. Gratuluję całej grupie, że nikt nie zrezygnował. Na słowa, że towarzyszy nam samochód, że można skorzystać z pomocy, wszyscy reagowali oburzeniem i twardym "Nie!". Jeżdżąc na miesięczne i dłuższe wyprawy wiemy, że radość z jazdy na rowerze trwa może przez tydzień. Później na czoło wychodzą inne wartości - że to pielgrzymka, że ma być ciężko, ma boleć. Usłyszałem kiedyś takie zdanie, żeby pozwolić, by droga nas zraniła. Kiedy jest ból, wiemy, że on przyniesie owoce. A Pan Bóg i tak zawsze daje rekompensaty - choćby krajobrazowe… Kryzysy są cały czas. Ale one przechodzą i to jest najpiękniejsze. Jeśli później spotyka nas jakiś problem w życiu, to jest jak taka góra w czasie naszej wypraw - trud pokonywania jej wynagradza widok. Każda góra się kiedyś kończy i jest… zjazd.
- Fakt - to była i dla mnie najtrudniejsza wyprawa spośród wszystkich, w których do tej pory brałem udział - mówi 54-letni Marian Butor. - Dzieliła się na dwa etapy - pierwszy z Żywca do La Salette i drugi - do Rzymu. Pierwsze wrażenie, które rekompensowało wszelki wysiłek - przepiękne krajobrazy i samo La Salette. Chyba najpiękniejsze miejsce na świecie… Jak każda wyprawa, ta również pokazała mi jaką siłę w pokonywaniu trudów daje obecność innych ludzi, całej grupy. Czasem wystarczyło jedno słowo, prosty gest, świadomość, że ktoś jest blisko, że skoro ktoś przede mną pokonał taką czy inną trudność, też się z nią mogę z powodzeniem zmierzyć…
- Dla mnie najtrudniejszy był… pierwszy dzień. Mieliśmy do pokonania