- To, że ja żyję, to jest cud. to jest dowód na to, że Bóg kocha grzesznika i nie chce jego śmierci, chce żeby się nawrócił i żył - mówił Andrzej Sowa, autor książki "Ocalony - ćpunk w Kościele" około 1000 młodym w amfiteatrze pod Grojcem w Żywcu.
Cztery lata później już był fizycznie uzależniony od heroiny. - To znaczy, że jesteś tak zdeterminowany, że zrobisz wszystko, by zdobyć na nią środki - opowiadał. - Dwa lata później ćpałem już tyle, że moja dzienna dawka wynosiła 20 mililitrów heroiny - taka ilość zabija dwudziestu facetów, którzy z tym narkotykiem nie mają styczności.
Andrzej przeżył dziewięć zapaści ponarkotycznych, trzy razy budził się na oddziale intensywnej opieki medycznej. - To, że ja żyję, to jest cud. to jest dowód na to, że Bóg kocha grzesznika i nie chce jego śmierci, chce żeby się nawrócił i żył. Bóg nie chce waszego zatracenia. Bóg chce, żebyście żyli pełnią życia.
W 1990 r. zespół Andrzeja - noszącego wówczas ksywę "Kogut" - wygrał festiwal w Jarocinie. Firma fonograficzna podpisała z nimi kontrakt. Ale tuż po koncercie Andrzej spotkał dilera. - Siedziałem u niego pół roku. Przećpałem kontrakt na płytę, sam nie wiem kiedy.
Przeciwko Andrzejowi toczyły się sprawy karne związane ze wszystkimi paragrafami dotyczącymi narkotyków.
Świadectwa Andrzeja Sowy słuchali wszyscy, którzy przybyli na Duchową rEwolucję do Żywca
Urszula Rogólska /Foto Gość
W 1992 r. został "bezdomnym ćpunem" - nie miał dziewczyny, przyjaciół, rodzice nie wpuszczali go do domu - wszystkich zdążył skrzywdzić, okraść, oszukać. Nikt nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Mieszkał na klatkach schodowych, w wagonie kolejowym, na pustostanach. Brudny, zawszawiony, przy
Kiedy był w takim stanie, spotkał dziewczynę - zakochała się i bardzo chciała mu pomagać wyjść z narkotyków. Dała mu schronienie, kupowała leki, antybiotyki. Aż jednego dnia zaproponowała wyjazd na imprezę. Kogut na imprezy był pierwszy. Zabrał zapas narkotyków i ich wzmacniaczy na dwa dni. W pociągu dowiedział się, że jadą na… rekolekcje prowadzone przez wspólnotę, którą dziewczyna poznała w Jarocinie. Był wściekły: - W kiblu nawaliłem się heroiną i pomyślałem: rozpierdzielę im tę imprezę. Kiedy przyjechaliśmy, każdy podchodził, przytulał misiaczkami: "Dobrze ze jesteś", "Chwała Panu!". - Pomyślałem: "Nie wiem co ci ludzie ćpają, ale to jest za silne nawet dla mnie". Dla mnie, człowieka, który przez dziewięć lat żył na ulicy, takie nagłe "love bombarding", bombardowanie miłością, gest totalnej bezinteresownej akceptacji, był gestem nie do przyjęcia. Ja się wystraszyłem. A zazwyczaj się nie balem.
Żywiecka Duchowa rEwolucja zakończyła tegoroczny cykl spotkań ewangelizacyjnych młodych w diecezji
Urszula Rogólska /Foto Gość
Postanowił zwiać. Nie mógł - zamarzły drzwi autobusu, który miał ostatni kurs do Poznania. - Nie miałem wyjścia - przede mną cała noc z tymi świrami. Wracam do ośrodka. Oszołomy poszły na Mszę św. Wchodzę do konfesjonału. Oszołomy stoją, śpiewają, modlą się w językach (dla człowieka z ulicy to dość mocne wrażenie), ksiądz tańczy przy ołtarzu. 26 lat żyłem i nie widziałem księdza, który tańczy! Nie było kazania. Były świadectwa. Oni wszyscy mówili jakby na co dzień z Jezusem kawę pili! Wyszła dziewczyna, która mówiła o tym jak ojczym ją molestował. Zatrzęsło mną. Myślałem co bym temu facetowi zrobił. A ona opowiada dalej, że kiedy oddała swoje życie Jezusowi, spotkała się z ojczymem i przebaczyła mu w imię Jezusa Chrystusa. Dwa dni później gość dostał zawału… Poruszyło mnie to - byłem zbulwersowany, wkurzony - jak to jest? Ja nigdy Jezusa nie spotkałem! To jest na pewno jakiś szwindel. Zostanę tu i zobaczę czy to nie jest przekręt. Kościół kojarzył mu się ze smutnymi ludźmi, smutnym miejscem, smutnym księdzem, jego smutnymi kazaniami i smutnym życiem, do jakiego wracają katolicy.