- Jan nie wypełnił w stu procentach tej roli, jaką świeckim w Kościele ukazał Sobór Watykański II. On ją spełnił w dwustu procentach - mówił dziś na pogrzebie Jana Zowady ks. proboszcz Krzysztof Pacyga.
Koniakowski kościół św. Bartłomieja był dziś wypełniony tak szczelnie, jak podczas ostatnich dni Wielkiego Tygodnia - tak wielu parafian, gości i księży chciało pożegnać zmarłego w Wielką Środę, 28 marca br., 79-letniego Jana Zowadę - ojca, dziadka, legendarnego przewodnika kalwaryjskiego, oddanego szafarza Komunii Świętej (z pierwszej grupy bielsko-żywieckich szafarzy mianowanych w 1997 r.), laureata odznaczenia papieskiego Pro Ecclesia et Ponifice, człowieka rozmodlonego, który prowadził modlitwy przy rzeszach zmarłych koniakowian.
Mszy św. pogrzebowej przewodniczył duszpasterz szafarzy ks. prałat Krzysztof Ryszka, proboszcz parafii NSPJ w Bielsku-Białej, reprezentujący biskupa Romana Pindla, a kazanie wygłosił koniakowski rodak ks. Krzysztof Rębisz.
Koniakowscy ministranci przy trumnie śp. Jana Zowady
Urszula Rogólska /Foto Gość
Nawiązując do słów Ewangelii, o uczniach idących do Emaus, którzy nie poznali idącego z nimi Jezusa, ks. Rębisz mówił o tym, jak często w codzienności nie dostrzegamy znaków, które nam Bóg daje: - On do nas mówił wiele razy przez żegnanego dziś pana Jana. Szczególną Jego obecnością dla nas był właśnie pan Janek, nasz "Spiwok". Jego osoba to historia wiary, rodziny, pielgrzymich szlaków usłanych sanktuariami i kapliczkami, daru nadzwyczajnego szafarza Eucharystii i cierpliwego - prawie niewidocznego - niesienia krzyża choroby.
Jan Zowada urodził się w 1938 roku w rodzinie Jana i Marii. Kiedy ukończył 18 lat, zaczął pracować w kopalni "Jankowice", a po 1963 roku rozpoczął pracę w budownictwie.
Najbliżsi, przyjaciele i znajomi śp. Jana Zowady szczelnie wypełnili koniakowski kościół
Urszula Rogólska /Foto Gość
Jak mówił ks. Rębisz: - Wybrał Jezusa w powołaniu małżeńskim i ojcowskim, przekazał dar życia dzieciom i odpowiedzialnie je wychowywał. Ukochał ziemię, uprawiał ją i pielęgnował, cieszył się jej zbiorami, a darami, które ona mu dała, chętnie dzielił się z tutejszą parafią i duszpasterzami. Pamiętamy te jego słowa: "Tu łoto kapkym mlyka do kawy". Jego poświęcenie dla rodziny, praca, nie przeszkadzały, aby wielkodusznie angażować się w życie wspólnoty parafialnej, którą zawsze traktował jak drugi dom rodzinny. Gdyby policzyć godziny poświęcone naszej parafii, to byłoby ich może nawet więcej, niż pobytu w swoim domu. Dom rodzinny i parafialny połączył w jeden dom... To było centrum jego posługi przez dziesiątki lat. Ile naszych ojców, matek, sióstr i braci, sąsiadów i przyjaciół żegnał czuwając na modlitwie przy zmarłych... Najpierw w domach, z których żałobnymi pieśniami odprowadzał do parafialnej świątyni, a potem w kaplicy przedpogrzebowej. Nie były uciążliwe dla niego ani odległość - a z Tynioka, czy Pańskiej Łąki to było kawałek - ani upał, czy deszcz, wichura lub siarczyste mrozy. Szedł jak pasterz, szedł dostojnie, szedł bo w każdej takiej posłudze widział i spotykał Chrystusa Zmartwychwstałego. I często to on intonował znaną z XIX wieku pieśń żałobną:
Dziatki moje! Idę od was - serca wasze zranione/ Bądźcie dziecinną miłością - Z ojcem waszym złączone; /Czyńcie dobrze tu na świecie, - wystrzegajcie się złego, /A Bóg będzie Ojcem waszym. Nie opuści żadnego.
Od lewej: ks. Krzysztof Rębisz, ks. prałat Krzysztof Ryszka i ks. Krzysztof Pacyga
Urszula Rogólska /Foto Gość
Ks. Rębisz podkreślił rolę pielgrzymowania w życiu zmarłego Jana - do sanktuariów Miłosierdzia Bożego, na Krzeptówki i Lichenia, Niepokalanowa i Krakowa: - Najbardziej zaś umiłował to kalwaryjskie. Ukochane dróżki Matki Bożej i Jej Syna Jezusa Chrystusa. Wędrował tam często, czuł taką potrzebę. Wiedział, że tam, jak św. Jan Paweł II mówił: można uczyć się wiary i Kościoła.
Potrafił łączyć aktywne życie z gorącą modlitwą. Jak zaświadczył ks. Rębisz, modlitwa była dla śp. Jana siłą i oddechem: - To ze swoją ukochaną małżonką w pokoju razem dla Maryi śpiewali, wspólny różaniec i Godzinki razem rozważali. To wspólne miejsce było jak sanktuarium domowe, w którym nabierali sił duchowych, aby podołać wszystkim obowiązkom. Wiem, że modlili się na głos i śpiewali razem. Wielu z nas pomyśli zapewne: kto teraz rozpocznie Różaniec w pierwszą niedzielę, kto przejdzie z koszykiem po ofierze, kto tak wzruszająco rozpocznie: "Jak paciorki różańca przenikają się chwile, nasze smutki, radości i troski…".
Duszpasterze i szafarze przy ołtarzu podczas Mszy św. pogrzebowej
Urszula Rogólska /Foto Gość
Każda pielgrzymka autokarowa rozpoczynała się ufną modlitwą człowieka, rozmawiającego z Ojcem. - Cieszył się z obecności na pielgrzymce każdego kapłana, którego cenił i szanował najlepiej jak umiał. I to jego pokornie prosił, aby pobłogosławił to pielgrzymie wędrowanie. Nie brakowało w tym duchowym kierownictwie naszego Jana i dobrego humoru, którym rozweselił każdego. Jego pokorna służba, zachęcała do wyjazdów coraz większe grono pielgrzymów, tak, że nieraz zakłopotany odpowiadał, że już miejsc nie ma… Każdy kto z nim pielgrzymował doświadczał niezwykłej życzliwości. On się chyba nigdy nie złościł, a każdego przyjmował jak swoją rodzinę - podkreślił ks Rębisz.