W kieszeni habitu mieścił 10 kilo owoców, chleba i słodyczy. Wszystko dla najbiedniejszych. Mija 100 lat od przybycia o. Aniceta Koplińskiego do Warszawy.
Przybył do Warszawy 20 marca 1918 r. i zachwycił się nią od pierwszego wejrzenia. Pozostał w niej, gdy wybuchła wojna. Czuł się Polakiem, choć przyszedł na świat 30 lipca 1875 r. w wielodzietnej rodzinie zgermanizowanych Mazurów.
Aresztowany w czerwcu 1941 r. przez gestapo w grupie 22 zakonników, mógł łatwo uwolnić się z brutalnych przesłuchań na Pawiaku, a później opuścić obóz KL Auschwitz, przyznając się do pochodzenia niemieckiego.
Ale zamiast tego mówił, że wstydzi się za rodaków, którzy wywołali demony II wojny światowej. Po latach wspominał, że do Polski ciągnęła go jakaś siła. Nie wiedział wówczas jeszcze, że zostanie tu do końca swoich dni. Prawdopodobnie na początku lat 30. przyjął polskie obywatelstwo, a nazwisko spolszczył na Kopliński.
Przekraczając obozową bramę otrzymał numer 20376 P. Zmarł 16 października 1941 r., w 66. roku życia. Wierny i niezłomny ojciec ubogich zginął tak, jak ginęły jego dzieci.
Wobec zbliżającej się śmierci mówił do obozowych współbraci: „Musimy do końca wypić ten kielich goryczy”. Jeszcze przez kilka lat jego zdarty przez Niemców na Pawiaku habit, przechowywany był jak relikwia.
Anicet, z greki - niezwyciężony, beatyfikowany został 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża Jana Pawła II, w gronie 108 męczenników II wojny światowej. Jego liturgiczne wspomnienie przypada na 16 czerwca.