Kiedy Wacław Gluth-Nowowiejski, po 70 latach wchodził do celi dawnego aresztu przy Koszykowej, znów czuł ucisk w gardle. "To była wyższa szkoła łamania oporu" - wspomina.
- Słyszałem jej szloch i refren na okrągło wykrzykiwany przez śledczego: "gadaj ty suko" - dodaje Gluth-Nowowiejski.
Z koszmaru przesłuchań uratowała go... żółtaczka. Obsługa aresztu bała się, że choroba się rozprzestrzeni na innych osadzonych i szybko, karetką przewieziono go do szpitala w więzieniu na Mokotowie. Tam dochodził do zdrowia przez sześć tygodni, aż do zakończenia śledztwa.
W pokazowym procesie skazano go na 8 lat więzienia. Odsiedział 5. Część w celi ogólnej nr 34 więzienia na Rakowieckiej.
- Cała prawdziwa Polska tam siedziała. Można było skończyć uniwersytet, nauczyć się języków obcych, bo wśród więźniów byli profesorowie, inteligencja - mówił.
Z Mokotowa trafił na dwa lata do więzienia karnego w Rawiczu. Na wolność wyszedł w 1953 r., podczas małej „odwilży” po śmierci Stalina. Potem pracował jako dziennikarz w redakcji „Kuriera Polskiego” i wydawca ("Epoka"). W roku 1983 wspomagał realizację filmu dokumentalnego "Sceny z powstania warszawskiego". Jest autorem kilku książek, szczególnie wspomnieniowych, m.in. „Nie umieraj do jutra”.
Czytaj także: