Na rozkaz ojca ożenił się z kobietą, której nigdy nie widział. Kiedy w Boże Narodzenie urodził się jego pierworodny syn, zrozumiał, że Jezus go nie opuścił. Przypominamy niezwykłe świadectwo muzułmanina, który za wiarę w Jezusa gotowy jest oddać życie.
Zaczęli razem chodzić na Msze. W końcu ksiądz zgodził się go ochrzcić. W tym samym czasie przyszła wiadomość, że jego ojciec robi wielkie przyjęcie i ma się na nie stawić. Pojechał. Kiedy dotarł do domu, zobaczył, że jego 5 braci ma pistolety w ręku. Związano go i przyłożono broń do głowy. Ojciec powiedział, że nie pozwala mu przestać być muzułmaninem. Postanowił, że odda go pod sąd. Z łańcuchami na rękach i nogach bracia wsadzili go do bagażnika i zawieźli do odpowiedzialnego za religię szyicką. Powiedzieli, że stał się chrześcijaninem i przełożony miał zadecydować, co z nim dalej. Po naradzie z ojcem odczytano mu orzeczenie, że skoro zdradził islam, trzeba go zabić.
Po tym wyroku wsadzili go znów do bagażnika i udali się do Bagdadu. Był przekonany, że zabiją go po drodze, ale nie zabili, tylko wsadzili do najokrutniejszego więzienia w Iraku. Tam go torturowano przez 3 miesiące. Zadawano mu pytania, do jakiego kościoła chodził, jaki ksiądz tam pracuje i kto go nawrócił. Jezus mu pomógł, by nikogo nie wydał. - Sam się sobie dziwię, że mój duch się nie złamał, choć bolało. Wręcz przeciwnie, czułem w sobie radość - opowiada.
W więzieniu był rok i 4 miesiące. W końcu był tak wycieńczony, że prosił Jezusa o śmierć. Po tej modlitwie przyszli żołnierze, wsadzili go do samochodu, wywieźli za miasto i puścili.
Nic nie wiedział o swojej rodzinie. Udał się do domu, by zobaczyć żonę i dzieci. Bał się, że jego życie małżeńskie uległo zniszczeniu, a tymczasem żona i dzieci czekały na niego. Znajomi myśleli, że był w więzieniu z powodów politycznych. Mahomed z żoną byli jednak świadomi, że zostaną zabici. Prosili księdza, by szybko ich ochrzcił, chcieli zdążyć przed śmiercią. Ksiądz jednak nie chciał, uważał, że to wielkie ryzyko dla całej wspólnoty. Poradził, by opuścili Irak.
Dla nich to była rewolucja. On nigdy nie pracował, nic nie umiał, jego żona nie umiała nawet wody zagotować, zawsze były kucharki. Nie chcieli jechać, bo bali się, że nie będą w stanie się utrzymać. Zdecydowali jednak, że zaryzykują dla Jezusa. Udali się do Jordanii. Myśleli, że tam łatwo dostaną wizę do Europy, jednak tak się nie stało. Po miesiącu dowiedzieli się, że jego rodzina ich szuka, by zabić. Schronienie znaleźli u biskupa w Ammanie, który zgodził się na ich chrzest. Czekali na to wydarzenie 13 lat.
Zaczęli żyć w Ammanie jako prości ludzie. 25 grudnia, w urodziny syna, przyszli przyjaciele i przynieśli prezenty. Młodsza córka bardzo pragnęła też dostać prezent. Tak o to prosiła, że zgodził się i poszedł kupić jej sukienkę. Wtedy na ulicy zobaczył swoich 4 braci i wuja. Dowiedział się, że ojciec nakazał im przywieźć go do domu albo żywego, albo martwego. Wujek wyjął rewolwer, przyłożył mu do piersi i powiedział: "Wy od Jezusa jesteście tacy, że nie ma na was lekarstwa" i wystrzelił. Kula jednak go nie zwaliła, zaczął uciekać. Po kilku krokach upadł i zemdlał. Ocknął się w szpitalu. Lekarz powiedział, że musi wezwać policję, bo to postrzał z rewolweru. Mahomet prosił go, by tego nie robił. Lekarz więc kazał mu uciekać ze szpitala. Dotarł do domu, zabrał rodzinę i wyszedł. Przez 8 miesięcy nocowali co dzień w innym miejscu. W końcu udało mu się wyjechać z rodziną do Francji. Mieszka tam do dziś, ale długo nie zagrzewa jednego miejsca. Wie, że wciąż poszukuje go jego rodzina, by wykonać egzekucję. Mimo to nie boi się opowiadać swojej historii. Robi to szczególnie chętnie w Boże Narodzenie, które dwukrotnie zmieniło jego życie. Raz, gdy urodził się syn, drugi raz, gdy kula wystrzelona przez wuja okazała się nie być śmiertelna.