Konferencja z Marcinem Zielińskim, która odbyła się we Wrocławiu, spotkała się z ogromnym zainteresowaniem. Co było głównym przesłaniem ewangelizatora ze Skierniewic?
– Nie, nie jest nim wcale posługa modlitwy o uzdrowienie – odpowiada, pytany o główny rys swojej misji. – Chcę prowadzić ludzi do spotkania z Bogiem; chcę głosić Jezusa. Żyjemy w czasach nowej ewangelizacji. Ludzie potrzebują żywego doświadczenia spotkania z Nim, bo często funkcjonują w Kościele tylko z przyzwyczajenia. Bez żywego doświadczenia Boga trudno się odnaleźć w rzeczywistości sakramentów, trudno skorzystać z tych wszystkich skarbów, które są w Kościele. Ewangelia jest mocą Bożą.
Marcin podkreśla, że Biblia, historia Kościoła pokazują, że głoszeniu podstawowych prawd wiary o zbawieniu w Chrystusie towarzyszyło od początku prowadzenie ludzi do doświadczenia „mocy Bożej”, towarzyszyły znaki, takie jak uzdrawianie z chorób, uwalnianie od złych duchów. To one, choć nie były celem same w sobie, otwierały ludzi na Chrystusa, owocowały wiarą.
– Jezus tak działał. On nie zmienił strategii – mówi. – Gdy przestawano „głosić Ewangelię z mocą”, zaczęły pojawiać się problemy; zaczęto ewangelizować ludzi na siłę – mieczem, przez jakieś środki przymusu.
Marcin podkreśla, że choroba jest złem – którego Bóg nie chce dla swoich dzieci. Gdy Jezus mówi o „wzięciu krzyża” wynika z kontekstu, że chodzi o doświadczenie prześladowania z powodu wiary, o zaparcie się siebie, gotowości pozostawienia wszystkiego dla Niego. – Jeśli chodzi o choroby, Ewangelie zawsze pokazują Jezusa rozprawiającego się z chorobą, uzdrawiającego. Nie mamy w Ewangelii opisanego żadnego przypadku, gdy odmówił uzdrowienia komuś, kto Go o to prosił – mówi.
Dodaje, że są sytuacje, w których człowiek doświadczając choroby doznaje przemiany duchowej, dojrzewa. Bóg jest w stanie wyprowadzić dobro także ze zła, jakim jest choroba. Mamy też wiele świadectw świętych, którzy świadomie przyjmowali chorobę, włączając to doświadczenie w krzyż Chrystusa, ofiarowując je w intencji zbawiania świata.
– Są pewne osoby, które Bóg zaprasza do czegoś szczególnego, w pewnej określonej sytuacji. Mamy przykład św. Pawła, który pisał, że dany mu został „oścień dla ciała”. Nie został od niego uwolniony. Usłyszał: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 9) – tłumaczy M. Zieliński. – A jednak standardem jest nie „przyjmowanie choroby”, ale prośba o uzdrowienie. Pan Bóg prowadzi ludzi różnymi drogami. Przyjęcie choroby jest możliwe dla osób, które są już w głębokiej relacji, komunii z Bogiem, które On do tego zaprasza. Standardem jest uwalnianie od choroby. Jezus polecił uczniom, by „szli i uzdrawiali” – to jest zasada, której nie odwołał.
Marcin wyjaśnia, że czymś oczywistym jest korzystanie – tam, gdzie to jest możliwe – z pomocy medycyny, zwykła dbałość o swoje zdrowie. Wspomina zdanie swojego znajomego, twierdzącego, że lekarze nieświadomie przedłużają posługę Chrystusa uzdrawiającego chorych. Nie zawsze jednak jest to możliwe. – Dlaczego w Afryce jest tyle cudów? Tam nie ma rozwiniętej opieki medycznej; nie ma lekarzy na wyciągnięcie ręki – dodaje. – Uczę ludzi na warsztatach, by zawsze reagowali modlitwą, gdy coś złego się dzieje. Jeśli głoszę Ewangelię i widzę chorego, to muszę oczekiwać, że Bóg objawi swą moc. Przy czym nie wykluczamy tego, że może się posłużyć lekarzami.
Czy na pewno wezwanie do modlitwy o uzdrowienie kierowane jest do wszystkich?
– W 1 Kor 14 czytamy, że Bóg różnym ludziom udziela rozmaitych darów. Z kolei w Ewangelii św. Marka jest mowa o tym, że tym, którzy uwierzą, „te znaki towarzyszyć będą” (Mk 16, 17-18) – przy czym mowa jest również o uzdrawianiu chorych – mówi Marcin. – Uważam, że – nawet jeśli nie otrzymałeś szczególnego daru uzdrawiania – to, z racji wiary w Chrystusa, chrztu, przez który jesteś włączony w Niego – masz prawo wierzyć, że, zgodnie z Mk 16, jeśli będziesz kładł ręce na chorych, oni odzyskają zdrowie. Prowadzę warsztaty nie po to, by wszyscy ludzie zaczęli teraz jeździć po świecie z posługą uzdrawiania – bo to jest kwestia szczególnego daru. Jeśli jednak w twoim środowisku ktoś zachoruje, według mnie powinieneś posłużyć mu modlitwą – w szkole, w pracy, gdziekolwiek będziesz. Jeśli Kościół wyrzeka się takiej modlitwy, ustawiają się kolejki do bioenergoterapeutów… Podsumowując: Jeśli ktoś obok mnie choruje, a ja wierzę w Jezusa, to modlę się o uzdrowienie. Uważam, że – czytając Biblię – nie ma innego standardu. Przy czym, pamiętajmy, że Bóg wzywa do wiernej, cierpliwej modlitwy.
O konferencji we Wrocławiu zobacz też TUTAJ
oraz o posłudze Marcina Zielińskiego: TUTAJ