Sama dymisja gen. Flynna nie rozwiązuje problemu. Pozostaje pytanie, czy z Rosjanami rozmawiał z własnej, czy z prezydenckiej woli.
Wczoraj pisałem krótki tekst do papierowego wydania GN o skandalu, jaki wybuchł wokół Michaela Flynna, doradcy prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego. Nie przypuszczałem, że jeszcze tego samego dnia oskarżony o nielegalne kontakty z Rosjanami generał i polityk poda się do dymisji. Dogadywanie się z ambasadorem Rosji w Waszyngtonie w sprawie „zrewidowania” amerykańskich sankcji w czasie, gdy rządził jeszcze ustępujący prezydent, przez osobę, która jeszcze nie objęła żadnego stanowiska, w świetle obowiązującego w USA prawa jest traktowane jako ciężkie przestępstwo i zdrada stanu (tzw. ustawa Logana obowiązująca od 200 lat). Wczoraj byliśmy na etapie doniesień „Washington Post” (dziennik powoływał się na informacje od służb specjalnych), więc napisałem ostrożnie, że sprawa jest oczywiście do wyjaśnienia, same doniesienia prasowe niczego nie przesądzają, ale warto mieć na uwadze, że jest to bardzo prawdopodobna historia w przypadku tej postaci. Michael Flynn od dawna słynął bowiem ze swoich otwarcie prorosyjskich poglądów, a w pewnym momencie stał się nawet regularnym komentatorem w kremlowskiej telewizji Russia Today. Wcześniej szefował Wojskowej Agencji Wywiadowczej, więc nie jest z pewnością osobą, której wiedzę i kontakty, ale też nieformalne relacje można ignorować. Teraz, podając się do dymisji, Flynn właściwie przyznał, że „coś” było na rzeczy, bo w liście skierowanym do Donalda Trumpa oświadczył, że nie przekazał wiceprezydentowi USA Mike'owi Pence'owi pełnej informacji na temat przebiegu swoich rozmów z rosyjskim ambasadorem (Pence zaprzeczał informacjom „Washington Post”).
Sama dymisja jednak nie zamyka sprawy. Po pierwsze pozostają otwarte pytania: dlaczego Flynn w ogóle został wybrany przez Trumpa, skoro jego koligacje z Rosjanami nie były tajemnicą?; czy jego obecność w administracji Trumpa miała być wzmocnieniem opcji prorosyjskiej (podobnie jak obecność Rexa Tillersona w roli szefa dyplomacji)?; czy Trump wiedział o nielegalnych rozmowach z Rosjanami, czy Flynn prowadził je z jego polecenia i za jego wiedzą? Jeśli nie – to dymisja jest szybkim i wyjaśniającym wiele fajtem. Jeśli jednak Flynn działa za zgodą Trumpa – to, niestety, oznacza to ciąg dalszy kłopotów prezydenta. To nie są pytania obojętne dla bezpieczeństwa na świecie, w tym naszego poczucia bezpieczeństwa. Odpowiedzi na te pytania mogą dać wyobrażenie, jak naprawdę będzie wyglądać polityka międzynarodowa prezydenta Trumpa, skoro jego administracja składa się z osób reprezentujących bardzo odmienne podejście do relacji z Moskwą.