Uczestnicy wyprawy pewnie zmierzają do celu. Przed nimi Bukareszt, a potem już tylko Konstanca.
Dzień dziewiąty
Dziewiąty dzień był jak dotąd najtrudniejszym...
Wczoraj przestawialiśmy zegarki, stąd pobudka o 4.00 polskiego czasu. A potem Eucharystia, śniadanko i start o 5.00... Nie obyło się bez przygód. W pierwszej części Sonia trzykrotnie złapała dętkę. Wszyscy po pierwszej części trasy spotkaliśmy się w południe, by coś przekąsić i zrobić zakupy. Oskar złapał dętkę dwa razy, a ponadto wymieniał szprychy, a gdy wydawało się, że wszystko już naprawione...poszła dętka u Marka - taka sytuacja!
Potem jechaliśmy już szybciej około 70km po płaskiej nawierzchni. Naszym oczom ukazał się jednak porządny podjazd - około 7km.; przewyższenie 400m.
Było ciężko. To pewnie po to, by nabrać szacunku do gór, które już wkrótce przed nami!
W sumie przyjechaliśmy 165 km. Ponieważ nie było łatwo, średnia prędkość 18km/h. To dzień bez drzemki i czujemy to bardzo... Tymczasem w sferze ducha - rozważaliśmy kwestię pychy jako głównego zniewolenia człowieka. Stawialiśmy sobie pytanie, czy potrafimy uniżyć się przed bliźnim, uklęknąć przed drugim człowiekiem? Towarzyszył nam w wyobraźni obraz szatana, który nie ma kolan...
Śpimy dziś na dziko... W Sebinie nieopodal Leroy Merlin. O 7.45 będzie tu szef sklepu, a nas ma już nie być. Na ostatniej prostej Sonia złapała czwartą dętkę!!!
Jutro chcemy przejechać 60 km, by złapać oddech przed bardzo bardzo bardzo wymagającym czwartkiem... Zmykamy na zasłużony dziś wypoczynek