Kiedy tak wisiałem nad ludzkimi szczątkami sprzed wieków, myślałem: czy deska wytrzyma?
Jak wspomina Pan pobyt w Sudanie?
Aleksander Dyl: Przy „Matce Boskiej pustynnej” i „Chrześcijańskim dziedzictwie Czarnej Afryki” była fajna robota. Zakwaterowano nas przy misji archeologicznej. Zero telewizji, zero radia, zero gazet, zero zegarków. Budziliśmy się i wstawaliśmy do pracy, gdy byliśmy wyspani. Kładliśmy się, kiedy zmęczenie zwalało z nóg. Afrykanerzy żyjący tam nie liczą czasu. Było to kompletne zresetowanie się od naszego sposobu życia, jego rytmu. Wieczorami siadaliśmy do kolacji, miejscowi wyciągali swoje instrumenty i pogrywali na nich. A czas sprawiał wrażenie, jakby gdzieś się zagubił i nie mógł znaleźć drogi do nas.
Owszem, upały były ogromne, ale można na nie znaleźć sposób, przede wszystkim dużo pić. Naturalnie znajdowaliśmy się na terenie, gdzie panuje islam, trzeba więc było dostosować się do tamtejszych zwyczajów. Pewnego razu delikatnie zwrócono mi uwagę, abym nie chodził tak obnażony. Cóż, założyłem dżalabiję i było po sprawie. W końcu byłem u nich, nie u siebie.
Zupełnym zaskoczeniem natomiast była dla mnie praca archeologów. Okazało się bowiem, że najpierw odkopywali, dokumentowali i ponownie zasypywali. Piasek bowiem doskonale konserwuje znajdujące się pod nim zabytki architektoniczne. Ponadto dowiedziałem się, że chodzi przede wszystkim o jak najpełniejsze zbadanie i oznakowanie miejsc odkryć, tak, by w przypadku np. budowy zbiornika wodnego na tym terenie można szybko wydobyć i uratować bezcenne zabytki kultury nubijskiej okresu chrześcijańskiego. Tak jak stało się w przypadku Faras. Kilkadziesiąt malowideł z tamtejszej katedry trafiło do zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, gdzie obecnie tworzą specjalną Galerię Faras im. prof. Kazimierza Michałowskiego, ich odkrywcy.
Operator podczas spotkania w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tarnobrzegu Piotr Duma Na swoim koncie ma Pan również kilka autorskich filmów fabularnych, które maja pewną wspólną klamrę…
Aleksander Dyl: Zapewne chodzi Pani o to, że wszystkie toczą się na prowincji, opowiadając o jej mieszkańcach, sprawach. Bo ja jestem po uszy zakochany w prowincji. Nigdzie nie czuję się tak dobrze, jak w moim Tarnobrzegu. Chociaż od lat mieszkam w Bielsku-Białej, to nadal mam zameldowanie w Tarnobrzegu. To jest moje miejsce na ziemi. Nie ukrywam, ba! nawet z dumą podkreślam, że urodziłem się w Opaciance. I uwielbiam pytania: a gdzie to jest? Wówczas z satysfakcją mówię, że niedaleko Brzostka, a Brzostek to miasto w Podkarpackiem.
W swoich filmach staram się utrwalić świat, który przemija lub już przeminął, trak jak w „Ludziach z martwych pól”, czy powstającym dokumencie o Marianie Ruzamskim, najwybitniejszym tarnobrzeskim artyście-malarzu. Zakończyłem już zdjęcia, teraz zaś czas na montaż.
W planach mam film o ludziach pracujących w kopalniach siarki i o samym przemyśle siarkowym, który wywarł niezatarty ślad na Tarnobrzegu i okolicach.