Pracujący w Republice Środkowoafrykańskiej br. Robert Wieczorek OFMCap, przesłał nam refleksje o niedawnej wizycie Franciszka w Sercu Afryki. Zachęcamy do tej ciekawej analizy dokonanej przez misjonarza, autora książek i reportaży z RCA.
Ale coś w ludziach pękło. Muzułmanie z Km 5, dzielnicy Bangui – niektórzy do samego końca naburmuszeni i mimo mediacji abp. Nzapalainga bojkotujący wysiłki wzajemnego zbliżenia – przyjęli ostatecznie Franciszka w meczecie centralnym, aby następnie spontanicznie i z wdzięcznością towarzyszyć mu całą kawalkadą motorów aż po bramy stadionu Bogandy, gdzie miała się zacząć wielka celebracja na zakończenie papieskiej wizyty.
Coś w ludziach się zmieniło. Wprawdzie po wieczornej celebracji pokutnej do uszu jednego z braci kapucynów dotarły strzępy z rozmowy kilku młodych: „Powiedział, co wiedział, ale i tak zabijemy wszystkich muzułmanów”, to jednak nazajutrz Msza święta na stadionie przerodziła się w manifestację na rzecz pokoju. Słychać było wielkie wołanie: „Mamy już dość wojny. Stop!”. Gdy Papież był w drodze na lotnisko, tłumy przy stadionie śpiewały: „Francuzi, popatrzcie! Papież spał u nas w Bangui, ho!”. Była to aluzja do asekuranckiej postawy służb francuskich, które nie chciały ponosić odpowiedzialności, na wypadek gdyby ryzykantowi z Rzymu przydarzyło się coś złego na ziemi „dzikich i nieprzewidywalnych”. A tymczasem nic się nie stało…
Świadkowie siedzący bliżej trybuny honorowej komentowali, że imam wielkiego meczetu w Bangui i „bliźniaczy brat” arcybiskupa, z którym wspólnie przemierzył tysiące kilometrów w kraju i za granicą, apelując o pokój i pojednanie, został podjęty przez tłum katolików wielkimi owacjami - podobno większymi nawet niż te należne prezydent Katarzynie Samba Panza.
Papież ostrzegał Środkowoafrykańczyków: „Jeszcze nie dotarliśmy na tę drugą, lepszą stronę. Trzeba dalej wiosłować, by prąd nie uniósł nas ze sobą!”. Ale wizyta Franciszka pomogła zbliżyć się do upragnionego brzegu pojednania i pokoju. Mały a znamienny przykład przytoczony w liście na Boże Narodzenie przez abp. Dieudonne, namacalny znak działania mocy Ducha Świętego: kilka dni po odjeździe Franciszka media podały, że kolejny muzułmanin został zamordowany. Był to młody taksówkarz z dzielnicy Km 5. Dotychczas taka informacja była hasłem do obustronnego chwycenia za broń i kolejnych mordów. Tymczasem starszyzna z sąsiadujących ze sobą zwaśnionych dzielnic podjęła wysiłek uspokojenia wzburzonych umysłów i spotkania się w celu wyjaśnienia incydentu. Przedstawiciele skonfliktowanych stron zeszli się, by podjąć dialog!
Jakieś trzy tygodnie przed przyjazdem papieża główny wichrzyciel Seleka, Nuraddine Adam, ogłosił powstanie na północno-wschodnim krańcu RŚA nowego państwa islamskiego o nazwie Al-Kuti albo Republika Logonu. Miał to być kolejny kij w mrowisko. Tymczasem po wizycie papieża odszczepieńcze ambicje jakoś mu przeszły. Prezydent Czadu Idriss Deby przytrzymał ambitnego Adama u siebie w Ndjamenie i „pomógł” mu zmienić zdanie. Teraz i on jest za pokojem i zachowaniem integralności terytorialnej RŚA. Doszło do referendum konstytucyjnego i pierwszej tury wyborów – i obeszło się bez incydentów. Ludzie naprawdę pragną zmian na dobre. Do zdecydowanej większości dotarło, że na rozboju nie da się zbudować trwałego dobrobytu.
Kulminacyjnym wydarzeniem na stadionie było poświęcenie przez Ojca Świętego ziemi środkowoafrykańskiej. Ale jakiej ziemi? Wybrano miejsce z parafii św. Michała, a więc usytuowanej w bezpośredniej bliskości dzielnicy muzułmańskiej, czyli tam, gdzie dotąd było najgoręcej, gdzie polało się wiele krwi i wiele domów spłonęło. Staruszka przyniosła w glinianej wazie (znak kruchości ludzkiej egzystencji) ziemię z tych zgliszczy i poprosiła o jej poświęcenie – o ściągnięcie z niej przekleństwa Kainowego, aby nowy Abel, Jezus, przywrócił jej płodność, nadzieję na lepszą przyszłość. Trzeba było widzieć, co działo się na trybunach, gdy staruszka od św. Michała tańczyła z wazą na głowie, a arcybiskup, dziękując papieżowi, oznajmiał zstąpienie błogosławieństwa!
Starałem się przekazać Wam w miarę wyważony sposób parę faktów z tych niecodziennych wydarzeń. Przyznam się Wam jednak do pewnego osobistego przeżycia. Właśnie wtedy, gdy tłum na stadionie roztańczył się z wdzięczności za przywrócone błogosławieństwo dla ich ziemi, poczułem na policzkach wilgoć. Tak, było bardzo gorąco, ale to nie był pot. Popłakałem się ze wzruszenia – a przez 35 lat (z górą) zapomniałem, jak to się robi. We mnie też coś pękło. Kocham przecież tą ziemię i ten lud.