Pierwsze dni w Polsce osób ewakuowanych z Ukrainy.
Przyjechali do Rybak, do ośrodka Caritas, w środku nocy. Samolot z uchodźcami wylądowały w Warszawie. Tam powitanie, przemówienia, czas dla dziennikarzy. Później czterema autobusami przyjechali do Rybak, do ośrodka Caritas. Kiedy byli na miejscu, był środek nocy. - Większość jest z Mariupola i terenów okupowanych przez separatystów - mówi ks. Piotr Hartkiewicz, dyrektor Ośrodka Caritas w Rybakach.
- Program przyjęcia jest podobny do tego, który realizowaliśmy z pierwszą grupą ewakuowanych z Ukrainy. W tym tygodniu przeprowadzane są procedury medyczne i wstępne spotkania, na których informujemy o ich prawach i obowiązkach, jak ma być zorganizowane ich życie przez następne pół roku. To jest sztuczna sytuacja, taki internat, akademik. Musimy sobie w tej sztucznej sytuacji poradzić, aby ten czas był dla nich dobry - mówi ks. Piotr.
Kolejnym etapem jest przeprowadzenie procedur urzędowych, związanych z legalizacją ich pobytu w Polsce. Wydaje się dziś, że największym wyzwaniem będzie nauka języka polskiego, którego znajomość jest niezbędna, by w przyszłości mogli znaleźć pracę. Dzieci w wieku szkolnym już od 30 listopada pójdą do szkół. - Znowu dynamizm. Telefon dzwoni non stop. Wiele życzliwych rozmów z ofertami pomocy. Chętnie z nich skorzystamy, tylko prosimy o cierpliwość, bo nie mamy jeszcze rozeznania, czego potrzebujemy - prosi ks. Piotr.
Dzieci są spokojne, bo są z rodzicami Krzysztof Kozłowski /Foto Gość W grupie uchodźców jest wiele młodych małżeństw z dziećmi. Dlatego tak ważne było szybkie zorganizowanie miejsca zabaw dla najmłodszych. - Jak widać, dzieci czują się swobodnie, łatwo nawiązują kontakty. Są uśmiechnięte, szczęśliwe - mówi opiekunka, pani Teresa. Zmiana otoczenia, opuszczenie rodzinnego domu, wielogodzinna podróż, pierwsza noc w nowym miejscu. - Myślę, że tam, gdzie są rodzice, dzieci czują się bezpiecznie. Zapewne za jakiś czas zapragną wrócić do swojego domu, przyjaciół, zabawek. Ale dziś są roześmiane - dodaje.
Dzieci poznały się już podczas podróży do Polski. Opowiadały, że zdążyły się już zaprzyjaźnić w samolocie i w autobusie. - Staramy się już uczyć języka polskiego. Dzieci wczoraj powtarzały niektóre zwroty po polsku. Ładnie się witały, mówiły: „Dzień dobry” i „Do widzenia”. Znają już nasze imiona. Ładnie je wymawiają. Chętnie przychodzą, przytulają się, jakbyśmy znali się od dawna - opowiada pani Teresa.
Kiedy dzieci się bawią, dorośli stoją na korytarzu. Wchodzą po kolei do pokoju, gdzie sprawdzane są ich dokumenty, spisywane wykształcenie. Trzymają teczki, w nich dokumenty. Nawiązują się rozmowy. Na razie nikt nie mówi o pozostawionych domach, przeżyciach związanych z działaniami wojennymi. Ale z rozmów wynika, że wielu z nich pozostawiło na Ukrainie swoich bliskich.
Włodzimierz w rodzinnym Mariupolu pozostawił rodziców, młodszego brata, dziadka. - Martwię się o nich. Ale często dzwonię do nich - mówi. - Jestem specjalistą ds. transportu i prawnikiem. Pracowałem w ubezpieczalni jako likwidator szkód. Kiedy znajdę pracę, może kupię mieszkanie, wtedy moja rodzina przyjedzie do mnie, zostanie w Polsce. Dlatego mówię do nich często, żeby oni uczyli się języka polskiego, tradycji polskich i historii - wyznaje.