Czyli nie całkiem poważny przegląd wydarzeń tygodnia, odcinek 4.
2. Prezydent Bronisław Komorowski otrzymał w pełni zasłużony tytuł "Człowieka Roku" "Gazety Wyborczej". W kategorii największa klęska wyborcza w dziejach demokracji, czyli jak zaprzepaścić 70 procentowe poparcie w nieco ponad kwartał i przegrać z facetem, którego pół roku temu nikt nie znał. Laudację na cześć laureata miał wygłosić król kontynentu Donald Tusk, ale wobec wyczynu Komorowskiego z wrażenia stracił mowę i nadal jej chyba nie odzyskał. W tej sytuacji honor wygłoszenia pochwalnego hymnu spadł na samego Adama Michnika. Strumienie wazeliny wylewały się każdą szparą z redakcyjnych pomieszczeń, gdy winą za porażkę wyborczą Michnik obarczył naród, który nie dorósł do takiego prezydenta. "A przez 5 lat żyliśmy w najlepszym z możliwych światów" - mówił Michnik. I nie kłamał, bo reklamy spółek skarbu państwa rzeczywiście dawały "Wyborczej" tyle, ile redakcja na Czerskiej nie mogłaby sobie wyśnić w żadnym normalnym kraju. Bronisław Komorowski - człowiek roku GW Mirosław Jarosz /Foto Gość