Jeśli rodziny są przeżytkiem, kto w takim razie maszerował w Tychach?
Po raz pierwszy w Tychach odbył się Marsz dla Życia i Rodziny. Młodzi, starsi, dzieci ogłosili radośnie miastu, że rodzina jest nadal wartością i ma się dobrze.
"Najlepszy dla ducha jest uśmiech malucha" - wołali rodzice, niosąc swoje pociechy na rękach, na "barana" albo pchając je w wózkach. Starsze dzieci dokazywały, śpiewając razem z dorosłymi, skacząc, tańcząc, trzymając w rękach kolorowe baloniki. "Dzieci skarbem, a nie garbem!", "Nie bez przyczyny są chłopcy i dziewczyny" - skandował kolorowy tłum. Przechodnie wyciągali komórki i filmowali barwny marsz.
Marsz dla Życia i Rodziny jest świętem rodziny. - To okazja, żeby wyrazić publicznie radość z posiadanie dużej rodziny, bo w wielu środowiskach wielodzietność utożsamiana jest z patologią - mówili uczestnicy pierwszego marszu w Tychach.
Świętowanie rozpoczęło się od wspólnej Mszy w kościele św. Krzysztofa. - Gdyby każda rodzina starała się tak żyć, kochając się nawzajem, dbając o siebie i przebaczając sobie, takie marsze nie byłyby potrzebne, bo dla każdego wartość rodziny byłaby widoczna i niezaprzeczalna - mówił w homilii ks. Bogdan Kuczyński.
Marsz dla Życia i Rodziny po raz pierwszy odbył się w Warszawie w 2006 roku. Od tego czasu liczba marszów w polskich miastach wzrasta z roku na rok. - Idziemy także w obronie tych, którzy sami jeszcze obronić się nie potrafią: dzieci nienarodzonych - wyznają uczestnicy marszów. - Chcemy chronić każde życie, od poczęcia do naturalnej śmierci.
- Co to za protest? - pytała w Tychach starsza pani, widząc barwny korowód. - To nie protest. To Marsz dla Życia i Rodziny! - odpowiedział ktoś. - Dla życia? - dziwiła się starsza pani. - A kto to organizuje? - RODZINY! - wykrzyknęli chórem uczestnicy marszu.