Ksiądz Franciszek Wąsala zostanie pochowany w sobotę 31 stycznia w Żorach-Roju.
Setki tysięcy ludzi słyszało w 1999 roku na lotnisku w Gliwicach, jak Jan Paweł II pół żartem przemawiał po śląsku, a przynajmniej używał charakterystycznych gwarowych końcówek wyrazów: "Ja bym z takim papieżem nie wytrzymał. Miał przyjechać, nie przyjeżdżo... Ni mioł przyjechać, przyjeżdżo...". Ze śląską godką był dobrze osłuchany właśnie dzięki ks. Wąsali i pozostałym śląskim kolegom z rocznika.
Ks. Franciszek był niezwykle ciepłym i radosnym człowiekiem. "Mam wrażenie, że Pan Bóg wśród wszystkich moich kłopotów dał mi jedno: mianowicie zmysł humoru. Bo ja biorę wszystko właśnie z tej strony śmiesznej i dlatego też jest mi jakoś lżej" - powiedział w zeszłym roku, już bardzo słaby i przykuty do łóżka, naszej koleżance Asi Juroszek z katowickiego "Gościa". Jednocześnie bardzo głęboko przeżywał wiarę. Księża, którzy pod koniec jego życia przynosili mu Komunię do jego pokoju w Domu św. Józefa, byli pod wrażeniem tego, jak przyjmował Jezusa pod postacią hostii. M.in. zawsze witał Pana, śpiewając po dwie, trzy zwrotki pieśni eucharystycznych. A dopóki umiał samodzielnie chodzić, każdego wieczoru obchodził pokoje wszystkich chorych księży i błogosławił ich. - Ks. Wąsala był dobrym człowiekiem. Nigdy nie widziałem go zdenerwowanego - wspomina jego parafianin, a dziś szafarz z Żor-Roju Franciszek Stasiak. Mówi, że ks. Wąsala przyszedł do nich budować kościół w roku 1957. - Nauczył nas śpiewać w kościele. Wielką wagę przywiązywał do piękna liturgii, zawsze odprawiał tak bardzo nabożnie. Nauczył nas miłości do Jezusa ukrzyżowanego - podkreśla.