Jest matką najmłodszej ofiary Auschwitz i Marszu Śmierci. - Każdego wieczoru płaczę i modlę się – mówi Leokadia Rowińska, która opuściła obóz 10 dni przed wyzwoleniem. W Marszu Śmierci urodziła syna, który zmarł po zaledwie 9 dniach.
Leokadia Rowińska pamięta wiele twarzy z obozu: śliczną góralkę z Zakopanego i córkę tej bogatej pani z walizką pełną kosztowności, które nie wystarczyły, by opłacić wolność. Wspomina Niemkę z synkiem, blondynkiem i radosną rudą Hilgę, która trafiła do obozu, bo ośmieliła się urodzić dziecko Polakowi. Gdy Niemcy podali, że z powodu zbliżającego się frontu i Rosjan będą ewakuować Auschwitz, postanowiła pójść w ślady Hilgi. Niemce narzeczony zbudował prowizoryczne sanki, na których ciągnęła swoje dziecko.
- Pomyślałam, że skoro ona wychodzi, to ja też spróbuję. Nie przyszło mi nawet na myśl, że każą nam iść na piechotę – wspomina. Na szczęście na nogach nie miała już ślubnych butów, w których przyjechała do obozu. Mama przez kilka dni rezygnowała ze swoich obozowych porcji chleba, żeby kupić jej buty sznurowane.
A mróz był siarczysty, -27 stopni. 17 stycznia 1945 r. Leokadia z grupą kilkudziesięciu więźniów przeszła znowu bramę Auschwitz, tuż przy willi komendanta obozu Hössa, gnana przez Niemców w kierunku Wodzisławia Śląskiego, w tzw. Marszu Śmierci. W ciągu czterech dni z KL Auschwitz-Birkenau i z jego 27 podobozów wyprowadzono w sumie 56 tys. więźniów. Życie po drodze straciło około 10 tysięcy z nich. Tylko na drodze, którą szła ciężarna mama, zginęło kilkuset więźniów i więźniarek. Wystarczyło na chwilę przystanąć z wycieńczenia… Seria z karabinu, albo jeden strzał. I znowu cisza.
- Widziałam po drodze kałuże krwi na białym śniegu. Widziałam zamarznięte kobiety, siedzące pod drzewami i rowy pełne więźniów, którzy marzyli o wolności – wspomina z płaczem Leokadia.
Szli całą noc, docierając w asyście esesmanów i ich szczekających wilczurów do Pszczyny. Leokadia była w dziewiątym miesiącu ciąży. Jak dotarła, skoro tylu innych w męczeńskim marszu upadło, dobitych strzałem? Sama nie wie. Pamięta za to dobrze jakąś koszulę nocną, którą któraś z blokowych wyrzuciła pod drodze. I że wszyscy ją wyprzedzali. Esesman, który ją popychał kolbą, już dawno powinien ją zabić.
Wymarsz z obozów następował na kilkanaście dni przed nadejściem frontu. Więźniowie, skrajnie wyczerpani pobytem w obozie i morderczą pracą, maszerowali w głąb III Rzeszy, gdzie mieli nadal służyć jako darmowa siła robocza na potrzeby niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. W ciągu czterech dni stycznia 1945 r. wyprowadzono z KL Auschwitz i jego podobozów około 56 tysięcy więźniów i więźniarek w pieszych kolumnach ewakuacyjnych, konwojowanych przez silnie uzbrojonych esesmanów. 63-kilometrowy Marsz Auschwitz - Wodzisław Śląski był największym, jaki odbywał się na ziemiach polskich. Każde odstępstwo od kolumny traktowane było jako próba ucieczki bądź niezdolność do dalszej drogi i karane natychmiastową śmiercią. Odcinki dziennej marszruty wynosiły ok. 20-30 km, noclegi improwizowane były najczęściej pod gołym niebem. Pasiaki więźniarskie nie pozwalały w stopniu wystarczającym zachować ciepła. Wymarsz z Auschwitz-Birkenau, podobnie jak w przypadku innych obozów koncentracyjnych, nastąpił na kilkanaście dni przed nadejściem frontu.