107,6 FM

Można się było obrazić na Boga albo podjąć Jego plan

Patrycja ze Żmiącej zmarła młodo. Choroba nowotworowa była jak wyrok, a ona wszystkim wtedy pokazała, jak żyć.

W życiu każdego z nas pojawiają się czasem chwile, które zdają się być zbyt trudne, zbyt skomplikowane, a czasami nawet niesprawiedliwe. Patrycja, młoda dziewczyna ze Żmiącej, doświadczyła tych momentów w wyjątkowy sposób, a jej historia dla tych, którzy ją znali, stała się inspiracją do tego, jak żyć. Może taką stać się dla wszystkich, którzy spotykają się z wyzwaniami i próbami.

Cztery lata temu zdiagnozowano u niej bardzo trudną do wyleczenia chorobę - mięsaka Ewinga, nowotwór złośliwy kości. Ta choroba postawiła jej życie na ostrym zakręcie, ale ona podeszła do niej z wielką ufnością, nadzieją i w całkowitym poddaniu się Bożej woli. Oczywiście walczyła. Setki osób wspierało ją w tej walce, angażowali się na wszelkie sposoby, aby wspomóc jej kosztowne leczenie, a przede wszystkim modlili się o cud uzdrowienia, bo przy tym rodzaju rozlanego już nowotworu nie było większej nadziei na wyleczenie... Odbierał ją też fakt, że osoby, które rozpoczynały z nią leczenie onkologiczne w Warszawie, odeszły dużo wcześniej.

Dla niektórych śmierć tak młodej 24-letniej dziewczyny, o której uzdrowienie tak wielu ludzi żarliwie się modliło, mogłaby stać się zarzutem wobec Boga, że ich nie wysłuchał, i powodem, by obrazić się na Niego. Tak się nie stało. Wręcz przeciwnie, jej choroba i śmierć rzuciły światło miłości na życie wielu osób, którym ostatnio nie było po drodze z Bogiem.

Najpierw to dla niej te setki osób, które śmiało można nazwać jej przyjaciółmi, bo kogoś z takim „anielskim” usposobieniem nie można było inaczej traktować, stanowili prawdziwe wsparcie przez cały czas choroby. Ich obecność i pomoc były jak promień słońca w chwilach ciemności. Razem potrafili się zjednoczyć w opiece, pomocy i modlitwie, stając się prawdziwą duchową rodziną.

Niejednokrotnie jej przyjaciółki zostawiały wszystko i jechały 400 km do szpitala, żeby „Pati się uśmiechnęła”. Najbliżej i najwytrwalszą jednak była jej mama, która pokazała, jak wiele serce matki może znieść. Patrycja zawsze miała bardzo mocną więź z rodziną i codziennie doświadczała miłości swoich rodziców. Nikt nigdy nie widział, żeby choć źle na siebie spojrzeli, zawsze szli za rękę.

Na takiej miłości się wzorowała i taką też spotkała w połowie leczenia. To była miłość całkiem niedzisiejsza, nieinstagramowa. Była najprawdziwsza i najczystsza w swej intencji. Oświadczyny miały miejsce w Medjugorju, gdzie - jak sami młodzi opowiadali bliskim - pierwszy raz modlili się razem nocą przy krzyżu Zmartwychwstałego Pana, naprzemiennie wypowiadając słowa modlitwy do Jezusa i obiecując sobie, że odtąd codziennie razem będą klękać do modlitwy.

Półtoraroczny okres przygotowań do ich ślubu był pasmem cierpienia, ale zarazem małych cudów. Patrycja miała guzy w głowie, które całkowicie zniknęły po poście, który podjęli najbliżsi i przyjaciele. Wróciła też władza w ręce, którą miała bezpowrotnie utracić. Pani doktor powiedziała jej kiedyś, że ma „bardzo dobrego Anioła Stróża” i zdaje się, że to dzięki niemu także zatańczyła na własnym weselu.

Podczas ślubu, który miał miejsce w czerwcu tego roku, Patrycja i jej mąż Sylwester zostali zawierzeni przez kapłana błogosławionemu Carlo Acutisowi, który zmarł na białaczkę w wieku zaledwie 15 lat, a który szczególnie miłował sakrament pokuty i Eucharystię. Opatrzność Boża sprawiła, że zarówno Carlo, jak i Patrycja zmarli takiego samego dnia października i, niezamierzenie, takiego samego dnia zostali pochowani. To symboliczne połączenie dwóch dusz, które kochały Boga, Eucharystię i drugiego człowieka, można odczytać jako prawdziwy cud, a przynajmniej – jak to czynią rodzina i bliscy – jako szczególny znak z nieba.

Patrycja pozostawiła po sobie dziedzictwo niepojętego dobra. Zawsze miała na uwadze przede wszystkim dobro bliźniego, a jej wiara i ufność były prawdziwym przykładem, że najważniejsza jest troska o życie wieczne. Dzień przed swoim ostatnim wyjazdem do szpitala była dumna z męża, że wieczorem pojechał specjalnie do miasta, żeby się wyspowiadać. Bez wątpienia byłaby równie dumna ze swoich bliskich, którzy we właściwy sposób odczytali znak bł. Carla i masowo przed jej pogrzebem przystąpili do sakramentu pokuty i potem przyjęli Komunię św. Swoim odejściem przyprowadziła do Kościoła młodych ludzi, którzy kilka, a nawet kilkanaście lat trzymali Boga na dystans.

„To serce, pełne miłości do Boga i bliźnich, wpłynęło na życie wielu ludzi. Patrycja pozostawiła nam nie tylko wspomnienia, ale także naukę o prawdziwym życiu wiarą i modlitwie” – mówili. Dziś widzą, jak w swojej chorobie uzdrawiała innych. Jej wiara i miłość do życia stały się źródłem inspiracji dla innych, powodem do zastanowienia. Jej przyjaciółka, będąc w ciąży, zapytała ją kiedyś, skąd ma tyle siły. „A ona powiedziała mi, że skoro teraz jestem w ciąży, to muszę dbać o dzidziusia i zdrowo się odżywiać, bo mam na wszystko wpływ. A że ona na nic już nie ma wpływu, że za nią decydują lekarze i Bóg, więc nie ma się czym przejmować i chce cieszyć się każdym dniem życia” - wspomina przyjaciółka Patrycji.

Historia Patrycji dla wielu stała się prawdziwym dowodem na to, że w obliczu trudności możemy podjąć Boży plan i odkryć w nim sens. Patrycja przypomniała wszystkim ze swojego otoczenia, że Bóg jest obecny w naszym życiu, nawet w najtrudniejszych chwilach. Jej historia to prawdziwy testament wiary, nadziei i miłości do Boga i bliźnich. „Nie pytamy Boże dlaczego ją zabrałeś. Dzięki Ci składamy, że nam ją dałeś”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama