107,6 FM

Samotność w megalopolis

Od jakiegoś czasu ma przyjemność uczestniczyć w pewnym prywatnym seminarium. I tak się złożyło, że tematem kolejnego spotkania uczyniono problem, który zdaje mi się rewersem jednego z moich jesiennych felietonów.

Poświęciłem go temu, co uczeni socjologowie nazywają miłością współbieżną.  Krótko przypomnę -  pisał Zygmunt Bauman: „Zawiera się dziś związki /…/ gwoli korzyści, jakie się ma nadzieję wydobyć ze związku samego: gwoli satysfakcji, jaką ma dostarczyć partner toku intymnego obcowania. Miłość współbieżna jest wedle Giddensa emocjonalnym aspektem >>czystego stosunku<<, tzn. stosunku, który jest swoim własnym celem i którego nie obciążają funkcje instrumentalne wobec jakichkolwiek dziedzin życia. Byłoby więc bezsensowne domaganie się, by miłość taka, a tym bardziej związek, któremu przestała ona towarzyszyć, trwały dużej niż satysfakcje, jakich dostarczają sobie nawzajem partnerzy. Współbieżna miłość nie ma żadnych innych racji poza zadowoleniem, jakiego przysparza partnerom”. Tyle Bauman. Jeśli tak scharakteryzowany ulotny związek jest monety awersem, to jej rewersem jest nic innego tylko samotność. Podkreślę – samotność, a nie osamotnienie. Ktoś może być szczelnie otoczony innymi ludźmi, ba, może być uważany za duszę towarzystwa, króla życia, otóż ktoś taki także może być, w rzeczywistości kimś zupełnie samotnym Jak pisał wybitny polski socjolog Jan Szczepański: „Odróżnijmy osamotnienie i samotność jako dwa różne stany i postacie ludzkiego bytowania, chociaż są one bardzo często utożsamiane, a przejawy i skutki osamotnienia są bardzo często przypisywane – mylnie – samotności. Określając najogólniej różnicę między tymi dwoma stanami egzystencji ludzkiej, powiedziałbym, że osamotnienie jest brakiem kontaktu z innymi ludźmi oraz sobą samym, samotność natomiast jest wyłącznym obcowaniem z sobą samym, jest koncentracją uwagi wyłącznie na sprawach swojego wewnętrznego świata”. I otóż jedna z uczestniczek wspomnianego na wstępie felietonu seminarium pisząca właśnie niezwykle ciekawe studium zderzające malarstwo Edwarda Hoppera   z diagnozami socjologa Louisa Wirtha nakreśliła przejmujący obraz „samotnego tłumu”. Skądinąd „Samotny tłum” to nieprzypadkowo przecież tytuł książki innego słynnego amerykańskiego socjologa Davida Riesmana. Zacznę od malarstwa Hoppera, sugerując jednocześnie, by kto tematem zainteresowany zajrzał chociażby do zasobów internetu, by trafność uwag na jego temat - sam ocenić.  Na razie, przynajmniej czasowo, proszę przyjąć za własne opinie krytyków sztuki. I tak, w katalogu z wystawy Hoppera czytamy o „samotności wielkiego miasta podkreślonej przez artystę: patos wielkiego miasta, samotność jednostki w zdepersonalizowanym otoczeniu”, gdzie indziej wspomina się o banalności życia zamienionego w rytuał. „Wiele tematów Hoppera dotyka problemu izolacji wewnątrz miejskiego świata. /…/ W hopperowskim widzeniu miasta, pojawiają się nieliczne postacie zamieszkujące przecież gęsto zaludnioną, ogromną przestrzeń, tracąc indywidualne znacznie”. Z opiniami krytyków sztuki korespondują refleksje socjologów. I tak wspomniany już Wirth pisze: „Charakterystyczne jest to, że mieszkańcy miast spotykają się z innymi w bardzo cząstkowych rolach. Są oni w zaspokajaniu potrzeb życiowych uzależnieni od większej liczby ludzi niż mieszkańcy wsi, a w związku z tym powiązani z większą liczbą zorganizowanych grup ludzkich; /…/ ale ich zależność od innych zredukowana jest do bardzo cząstkowego aspektu działalności drugiej osoby. Generalnie rzecz biorąc, to właśnie oznacza stwierdzenie, że cechą miasta są raczej kontakty wtórne niż pierwotne. Kontakty, w jakie wchodzą ludzie w mieście, mogą być jak najbardziej kontaktami twarzą w twarz, lecz mimo to mieć charakter bezosobowy, powierzchowny, przejściowy i segmentalny. Rezerwa, obojętność i zblazowanie mieszkańców miast, tak widoczne w ich relacjach z innymi ludźmi można więc chyba uznać za narzędzie, za pomocą którego uodporniają się oni na osobiste roszczenia i oczekiwania innych”.  Tyle Wirth. Zaś inny, bardziej współczesny socjolog, Ulf Hannerz dopowiada: ”Niezainteresowani specjalnie sobą nawzajem jako całościowo rozumianymi osobami, mieszkańcy miast zwykle podochodzą do interakcji z innymi całkowicie racjonalnie, postrzegając je jako środek do realizacji własnych celów. Można widzieć w tej sytuacji emancypację spod kontroli grupy. Równocześnie jednak łączy się ona z utratą poczucia uczestnictwa, które towarzyszy bliższemu utożsamianiu się z innymi. Zostaje ono zastąpione (…) przez stan anomii, przez społeczną pustkę”. Ktoś powie –  malarstwo Hoppera stara się oddać ducha wielkich miast, a i socjologiczne diagnozy właśnie wielkich miast dotyczą. Dobrze, dobrze… Ale – zastanówmy się chwile, czymże, tak naprawdę rożni się wieszczona przez Marshalla McLuhana „globalna wioska” od jednego wielkiego megalopolis, które w jakiś sposób  wszyscy zamieszkujemy?  

 

 

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama