Sąd przyznał, że dziennikarz nie pomagał w zdobywaniu pozytywnych ocen podczas weryfikacji żołnierzy WSI.
– To, że przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu zostało wszczęte postępowanie, jest wynikiem nie tylko przekroczenia prawa, ale także przekroczenia granic przyzwoitości – mówiła w sądzie 11 grudnia adwokat dziennikarza Konstancja Puławska. 16 grudnia Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli uznał, że jej klient nie dopuścił się płatnej protekcji podczas weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych.
Dziennikarz miał w 2006 i 2007 roku obiecywać, że za 200 tys. złotych załatwi płk WSI Leszkowi T. pozytywną weryfikację. W 2008 roku warszawski sąd okręgowy zdecydował o jego aresztowaniu, jednak po tym, jak Sumliński próbował podciąć sobie żyły, nie trafił do aresztu. - Szkoda, że Pan prokurator nie zobaczył, co Prokuratura zrobiła z życiem moim, mojej żony i moich dzieci – mówił później w sądzie.
Sąd stwierdził, że prokuratura w akcie oskarżenia oparła się niemal wyłącznie na zeznaniach Leszka T. i Aleksandra L. – byłego żołnierza WSI, który w tej samej sprawie został skazany na cztery lata więzienia. – Czyn oskarżonego jest haniebny, zagrażający bezpieczeństwu kraju. Mógł zdestabilizować, czy wręcz zdestabilizował działanie ważnej instytucji państwowej, jaką była komisja weryfikacyjna – mówił prowadzący sprawę sędzia Stanisław Zdun.
Według obrońców Sumlińskiego sprawa ma jednak drugie, polityczne dno: w rzeczywistości miało chodzić o zniszczenie kariery politycznej Antoniego Macierewicza, który w czasie, gdy dziennikarz miał rzekomo dopuszczać się przestępstwa, był wiceministrem obrony narodowej, odpowiedzialnym za likwidację WSI. – Sumliński był tylko zającem, żeby ustrzelić tura, a tym turem jest Antoni Macierewicz – miał powiedzieć jego adwokat podczas rozprawy.