Kto nie zna choćby jednego obrazu namalowanego przez dzisiejszego patrona? To po prostu niemożliwe.
Kto nie zna choćby jednego obrazu namalowanego przez dzisiejszego patrona? To po prostu niemożliwe, w końcu mówimy o mistrzu pędzla czasów wczesnego renesansu, sławnym Fra Angelico. Jednak sława nigdy nie przewróciła mu w głowie, bo tym przydomkiem okrzyknięto go po śmierci. Za życia był po prostu dominikaninem, Janem z klasztoru w Fiesole, do którego wstąpił jako 20-latek. Choć – jak na nasze dzisiejsze standardy - był wtedy młody wiekiem, to próg klasztoru przestępował jako doświadczony malarz, który swój talent od najmłodszych lat pilnie szlifował pod okiem mistrzów we Florencji. Ze swoimi zdolnościami mógł być sławny i bogaty, a wybrał co? Ciszę, harmonię i ubóstwo klasztoru. Wybrał malowanie fresków w celach współbraci w domu zakonnym San Marco we Florencji. Nie zapala się jednak światła i nie stawia pod korcem – jak upomina uczniów w Ewangelii św. Mateusza Jezus. Dlatego sława brata Jana wyszła daleko poza dominikańskie cele, a jego obrazy, pełne anielskiego światła, zaczęły przyciągać do Boga rzesze oglądających. I to z uwagi na ten trwający już pół tysiąca lat ewangelizacyjny owoc jego malarstwa Jan z Fiesoli, Fra Angelico, Brat Anielski, został przez św. Jana Pawła II w roku 1982 wyniesiony do chwały ołtarzy.