Gdyby rzecz miała się dzisiaj, media zalałaby fala zdjęć, filmików, komentarzy, tweetów i czego tam jeszcze.
W końcu im bardziej makabryczna historia, tym chętniej klikamy, czytamy, komentujemy. A ta dzisiejsza jest z kategorii najbardziej zwyrodniałej – oto władca, w obawie o swoje niezakłócone niczym dalsze panowanie, nakazuje zamordować w pewnym miasteczku wszystkich chłopców poniżej drugiego roku życia. Czyni to z uwagi na przepowiednię, która mówi, że właśnie stamtąd wyjdzie jego następca. Mord wydaje się więc najpewniejszym sposobem zakończenia tej niedorzecznej historii. Zresztą król, o którym mowa, Herod Wielki, i bez rzezi niewiniątek w Betlejem nadaje się dzisiaj na bohatera prasy, radia, telewizji i internetu jako typ wyjątkowo ambitny, żądny władzy i podejrzliwy, który do władzy doszedł dosłownie po trupach. Trupach poprzedniego króla i jego bliskich, nadto swojej własnej matki, teścia, szwagra, żony i trzech synów – jego historia to właściwie gotowy scenariusz na serial bijący rekordy oglądalności. Nie byłaby to jednak żadna Dobra Nowina. A co nią jest? Fakt, że owe zamordowane dzieci to dzisiejsi patroni, święci Młodziankowie, męczennicy z uwagi na Jezusa. Czczeni są w Kościele od I wieku jako flores martyrum - pierwiosnki męczeństwa – bo choć nie złożyli świadomie swojego życia za Chrystusa, to niewątpliwie oddali je z Jego powodu.