Łatwo nam mówić o cierpieniu. Łatwo tym bardziej, że przecież i Chrystus cierpiał. Wszystko jednak diametralnie się zmienia, gdy owo cierpienie staje się naszym udziałem.
Przekonał się o tym dotkliwie Ludwik Pius Bartosik, młody polski franciszkanin, który przyszedł na świat w Kokaninie koło Poznania w roku 1909. Już jako siedemnastolatek wstąpił do zakonu, studiował następnie w Krakowie, przyjął świecenia kapłańskie, dał się poznać z lekkiego pióra, był redaktorem „Rycerza Niepokalanej”. Jeszcze przed 30 rokiem życia został nawet zastępcą samego ojca Maksymiliana Kolbego w klasztorze w Niepokalanowie. Zatem jak to mawiają: "Alleluja i do przodu!" Przynajmniej do września 1939 roku, gdy ojciec Ludwik Pius Bartosik zostaje aresztowany przez Niemców i cztery miesiące spędza kolejno w obozach Lamsdorf, Amtitz i Ostrzeszów. Po powrocie do Niepokalanowa notuje swoje nowe zakonne motto: "Dotychczas pisaliśmy i mówiliśmy innym, jak należy znosić cierpienie – teraz musimy sami praktycznie to przejść, bo w przeciwnym razie co warte byłyby nasze słowa”. A wartość tych słów zostaje sprawdzona dokładnie rok później, gdy ten franciszkanin trafia do KL Auschwitz. Jest wielokrotnie bity i maltretowany za pomoc okazywaną współwięźniom. Umiera w nocy z 12 na 13 grudnia 1941 roku w obozowym szpitalu. Ojciec Ludwik Pius Bartosik odchodzi jednak w opinii świętości, bo dał świadectwo słowom, które całe swoje zakonne życie głosił.