Przez 20 lat wiernie pełnił swoje biskupie obowiązki, by po aresztowaniu trafić za swoją działalność do łagru na Syberii.
Workuta. Miasto w Związku Radzieckim za kołem podbiegunowym. Wszędzie, gdzie okiem nie sięgnąć, tundra. Brak drzew. Mroźna i wiejąca lodowatym wiatrem zima trwa tam 8 miesięcy. W okresie grudnia i stycznia zapada noc polarna. Lato zaś jest krótkie i zamienia całą okolicę w bezkresne błota pełne komarów. Kto chciałby tam mieszkać? Nikt. Bo Workutę założono w roku 1936, by stała się wielkim łagrem, gdzie więźniowie mieli wydobywać węgiel, którego jest tam pod dostatkiem. I to tam właśnie trafił aresztowany 27 czerwca 1946 roku Grigorij Iwanowicz Łakota, grekokatolicki biskup pomocniczy z Przemyśla. Urodził się w Hołodiwce, łemkowskiej wsi w Ukrainie, kształcił we Lwowie, doktoryzował we Wiedniu. Przez 20 lat wiernie pełnił swoje biskupie obowiązki, by po aresztowaniu trafić za swoją działalność do łagru na Syberii. Jednak choć trafił do piekła na ziemi, pozostało o nim niezwykłe świadectwo innego kapłana: "Na wygnaniu, pośród ludzkiej nędzy, widziałem też prawdziwych aniołów w ludzkim ciele, którzy swoim życiem reprezentowali na ziemi cherubinów wielbiących Chrystusa Króla chwały. Wśród nich był wyznawca wiary biskup Grigorij Łakota, wikariusz przemyski, który od 1948 do połowy 1950 oświecał nas, wycieńczonych skazańców, swoim przykładem cnót chrześcijańskich". Przykład musiał być to zaiste spektakularny, skoro ciało biskupa nie trafiło do wspólnego grobu, tylko do osobnej kwatery na cmentarzu, a on sam odbiera dzisiaj chwałę jako błogosławiony.