Pacificus, Pacyfik, spokojny, czyniący pokój. To przez wieki ulubione imię w zakonie franciszkańskim.
Pacificus, Pacyfik, spokojny, czyniący pokój. To przez wieki ulubione imię w zakonie franciszkańskim. Nosiło je w nim wielu braci, ale tylko trzech nazwanych tym imieniem, doczekało się chwały ołtarzy. Pośród nich i nasz dzisiejszy święty: Pacyfik z San Severino. Czy zgodnie z najgłębszym sensem swojego imienia był spokojny? Niestety nie. Doświadczał raczej nieustannych ponagleń i kuksańców ze strony świata. Wcześnie osierocony. Oddany pod opiekę surowego wuja, kanonika pobliskiej katedry. Całe lata smagany twardą górską pogodą Apeninów, gdy jako kapłan wędrował nauczając po małych wioskach. Wystawiony na burzę emocji z racji posiadania daru czytania w myślach i sumieniach penitentów. A począwszy od roku 1688 – ma wtedy 35 lat – to także człowiek cierpiący z powodu utrudniającej chodzenie rany na nodze, postępującej ślepoty i głuchoty. Ostatnie lata to czas, w którym nie może nawet sprawować Eucharystii. Co mu zatem pozostaje? Oczyścić serce ze zbędnych poruszeń. Stać się tym, który jest spokojny, który czyni pokój na przekór emocjom i słabościom. Trwa przy Bogu i franciszkańskiej regule. I tak nieprzerwanie przez 15 lat aż do 24 września 1721 roku, gdy Pacyfik z San Severino – w zgodzie ze swoim zakonnym imieniem - w pokoju odszedł z tego świata po zasłużoną nagrodę w niebie.