Cud Mszy Świętej jest największy
„Ojciec Pio ma stygmaty!" - przekrzykiwali się gazeciarze sprzedając prasę na ulicach włoskich miast i miasteczek, a klasztor kapucynów w San Giovanni Rotondo niemal z dnia na dzień stał się twierdzą obleganą przez tysiące pielgrzymów, walczących ateistów, zwykłych niewierzących czy po prostu ciekawskich. Przybywali by zobaczyć sensacyjne zjawisko, o którym do tej pory tylko czytali lub słyszeli, a jedynym miejscem, gdzie mogli tego dokonać był... kościół. Ponieważ Ojciec Pio odprawiał Mszę Świętą codziennie o czwartej lub piątej rano ludzie już od 2.30 w nocy oczekiwali na tego sławnego kapucyna w kościele i kiedy wreszcie wchodził i zaczynał Eucharystię... wtedy działo się coś, czego nie spodziewali się ci, których sprowadziły tutaj jedynie jego otwarte rany na dłoniach, nogach i boku – widoczne znaki męki Zbawiciela. „Po konsekracji i podniesieniu na jego twarzy widać coś niezwykłego. Wygląda jak Jezus!” - szemrali do siebie po cichu. A jeszcze częściej nic nie mówili - w kościele panowała całkowita cisza. Ludzie, wpatrzeni w skupieniu w oblicze kapłana, nagle zapominali o całej tej sensacyjnej, medialnej otoczce stworzonej wokół tego stygmatyka i zaczynali kontemplować prawdziwe tajemnice dokonujące się na ołtarzu. „Wiele cudów Opatrzności przekazał Ojciec Pio ludzkim duszom i ciałom" - pisał w jednej z prasowych relacji obecny w świątyni dziennikarz – "ale ze wszystkich — dla mnie — cud Mszy Świętej jest największy”.