Można na ludziach wywierać presje, tłumacząc to słusznymi racjami. Można w dobrej wierze ich straszyć. A można także poznać dzisiejszego patrona.
Można na ludziach wywierać presje, tłumacząc to słusznymi racjami. Można w dobrej wierze ich straszyć. A można także poznać dzisiejszego patrona, XIII-wiecznego włoskiego mnicha i kapłana z Tolentino i zmienić podejście. Na jakie? Mikołaj, bo tak ma na imię bohater tej historii, żył w czasach, gdy szybki rozwój miast i dynamiczne społeczne zmiany mocno odbijały się na moralnej kondycji ich mieszkańców. Żeby temu zaradzić wielu kaznodziejów, jako główne narzędzie formowania pogubionych ludzi, używało strachu i skrajnych emocji. Na tym tle Mikołaj z Tolentino był niezwykłym wyjątkiem. Zamiast bowiem mnożyć w swoich homiliach przerażające obrazy, które tylko zatwardziały grzesznik zbagatelizuje, on stawiał na nadzieję. I wierni bezbłędnie wyczuwali, że choć był surowy dla grzechu, to miłosierny dla ludzi. Nic więc dziwnego, że tłumnie garnęli się do niego, a on poważnie pracował potem w konfesjonale nad ich nawróceniem. Jednak wiernych Tolentino do ojca Mikołaja przyciągała jeszcze jedna jego cecha – potrafił się uśmiechać. I nie była to bynajmniej wesołkowatość, tylko radość płynąca z wiary, której dawał świadectwo na modlitwie, ascezie, w konfesjonale. Bo Dobra Nowina daje najbardziej autentyczny powód do życia z uśmiechem, nawet w najtrudniejszych chwilach. Św. Mikołaj z Tolentino uczynił z tej prawdy fundament całego swojego powołania, stając się prawdziwym apostołem radości.