Żywa pamięć w sercach ludzi, w sumie tylko to się naprawdę liczy, gdy odchodzimy z tego świata.
Żywa pamięć w sercach ludzi, w sumie tylko to się naprawdę liczy, gdy odchodzimy z tego świata. Nie nasze dzieła czy tytuły, ale świadectwo naszego człowieczeństwa. Dlatego wciąż pamiętamy o pewnej chłopce ze szwajcarskiego kantonu Fryburg, Marguerite Bays, która pozostawiła po sobie jedynie żywą pamięć. Dla ludzi z jej wioski pozostała życzliwą krawcową, która od 15 roku życia, przez niemal pół wieku, szyła piękne rzeczy dla rodziny i sąsiadów. Miejscowy proboszcz zapamiętał, że widząc jej modlitewną wytrwałość i codzienne uczestnictwo w Eucharystii, zaproponował jej wstąpienie do zakonu, a ona odparła, że chce żyć pośród swoich i im służyć – zgodziła się być jedynie franciszkańską tercjarką. Sąsiadkom Marguerite nie uszło uwagi, że jej szwagierka, bo mieszkała z bratem i jego żoną, stale narzekała, że zamiast modlić i szyć dla innych, wzięłaby się za robotę na roli. Gdy jednak szwagierka śmiertelnie zachorowała, to Marguerite, która nigdy nie zgodziła się powiedzieć na nią złego słowa, pielęgnowała ją jak swoją matkę. Także reszta rodziny, mało wzorowa chrześcijańsko, zaświadczyła, że nigdy z jej ust nie usłyszała żadnego wyrzutu. Zamiast tego dawała im wsparcie i konkretną pomoc. Nic dziwnego, że kiedy Marguerite Bays umarła 27 czerwca 1879 roku w swoim rodzinnym domu, to w kronice odnotowano, że na dźwięk dzwonów cała okolica powtarzała: "Nasza święta nie żyje!". Nie żyje oczywiście tylko tu na ziemi, bo jako święta krawcowa, siostra, sąsiadka i parafianka cieszy się radością nieba – co Kościół potwierdził uroczyście nie tylko liczną obecnością fryburskiego duchowieństwa na jej pogrzebie.